Obserwatorzy

środa, 25 kwietnia 2012

RYBKA CZY KROKODYL?


Zajęcia wtorkowe najstarszych dzieci rozpoczynały się o zwykłej porze. W świetlicy pod moją salką odbywała się właśnie Sesja Rady Miejskiej.
 Tydzień wcześniej pan Burmistrz odwołał ustnie  panią Dyrektor MDK ze stanowiska, pomimo, że jest ona twórczą i kreatywną animatorkę kultury.
 Pracownicy MDK, Grupa Rekonstrukcji Historycznych Ludności Cywilnej oraz Zespół Taneczny ”Mławiaków” mieli zamiar odczytać pisma protestujące przeciwko odwołaniu naszej pani Dyrektor. Chlipano po kątach, nerwowo snując się po korytarzu i wyczekując ostatniego punktu sesji, czyli wolnych wniosków, kiedy to przedstawiciele tych grup mieli podejść do mikrofonu.
Z tego też powodu zajrzała do naszej sali śliczna Łowiczanka z zespołu Mławiaków, pytając nieśmiało, czy dwójka jej dzieci 5 i 7 lat może być dzisiaj na moich zajęciach.
- Oczywiście, że mogą. Zaprosiłam dzieci do środka. Usiadły grzecznie, dostały kartki papieru
 i zaczęły rysować zadany im temat. 
Po chwili chłopczyk poinformował mnie, że dziewczynka, jego siostra ma na imię Julia. Skorzystałam z tej sytuacji i przedstawiłam sobie wszystkie dzieci.
Nie minęło więcej niż dwie minuty i widzę podniesione dwa paluszki Julii.
- Co Juleczko potrzebujesz?
- Czy ja mogę mówić do ciebie ciociu?
- Ależ oczywiście, że możesz, będzie mi bardzo miło.
- A czy mój brat Maciek też może tak mówić?
- Tak kochanie, może.
Za kolejne pięć minut, widzę paluszki w górze.
 – Czy jak będzie mi się chciało, to będę mogła iść do ubikacji?
- Jasne, że tak, tylko musi pójść z tobą koleżanka, żeby pokazać ci gdzie jest toaleta.
- Ciociu, ja pójdę, bo to jest moja siostra a ja wiem gdzie jest toaleta.
- Dobrze.
- Ciociu, czy mogę nie rysować akwarium, tylko je wyciąć?
- Możesz Maciusiu, zaraz ci dam kawałek kartonu i nożyczki.
Po dziesięciu minutach w których powstawał niebieski kwadracik z rybką, Maciek wypatrzył prace dzieci z innej, średniej wiekowo grupy. Były to krokodyle zrobione z rolek po papierowych ręcznikach. Wyszły świetnie wzbudzając podziw i zazdrość innych dzieci. Jednak dla maluchów były trochę za trudne.
- Czy mogę robić krokodyla?  pada pytanie Maćka.
- Nie, krokodyl jest za trudny, chyba, że sam będziesz usiłował sobie zrobić jakieś inne zwierzątko.
- Może węża? Słychać podpowiedź z salki, gdyż dzieci z zainteresowaniem obserwują naszą 
wymianę zdań.
- Tak, to świetny pomysł,  odpowiadam
- Ja też chcę, ja też! Wtrąca się Julia, kończąc śliczną lalkę na kartce.
- To ja potrzebuję  wszystko do tego węża - zgłasza zapotrzebowanie Maciek.
Szukamy razem potrzebnych materiałów, ale Maciuś nie wszystko wie jak zrobić, więc spędzam znowu koło nich więcej czasu. Gdy odchodzę, a Julia zgłasza swoje potrzeby, Maciek natychmiast otacza ją troskliwą opieką, podając gumkę, która spadła, sięgając na półkę, gdy ta jest powyżej jej możliwości i widać, że stosunek jego do siostry jest opiekuńczy i wzorowy. Dzieci z uwagą i z coraz większym podziwem oglądają serdeczne relacje kochającego się rodzeństwa. 
Maciek przypomina sobie dowcip i natychmiast nam go opowiada.  Magda, z naszej grupy, przestaje wykańczać swój domek i włącza się w zajęcia Julii i Maćka. 
Widzę, że Julia jest zmęczona i zarządzam dla niej pięć minut przerwy. 
Magda schodzi z Julią na czworaka łowiąc spadające kredki i robią rundę pod stolikami. Julia jest już dokładnie wysmarowana pastelami na rękawach, brzuszku i twarzy, teraz dodatkowo na kolanach. Wysyłam je do łazienki, żeby się umyły. Korzysta z tego Maciek i dołącza do zespołu myjących się. Atmosfera jest zupełnie nietypowa. 
Muszę jakoś zapanować nad totalnym chaosem, który powstał  w ułamku sekundy. 
Po ich powrocie ogłaszam niespodziankę.
Wszystkie moje trzy grupy dzieci zgłosiłam do konkursu wojew. mazowieckiego pt „Zima inaczej”. Dzisiaj przysłano wyniki.
Właśnie ze starszej grupy, Klaudia (10 lat) zdobyła I miejsce, Kalinka (6lat)  z najmłodszej grupy zdobyła II miejsce i 3 osoby otrzymały wyróżnienia. To było dla mnie najradośniejsze od dawna popołudnie. Nagrodzone dzieci otrzymały książki i dyplomy, a wyróżnione tylko dyplomy. Jestem z nich dumna!
Mławska Łowiczanka odebrała dzieci i zaskoczona oglądała ich kolorowy dorobek, z dumą słuchając mojej opinii o wspaniale wychowanych pociechach. 
I tak w tym samym momencie miałam ciepełko na sercu z powodu nagród i rozpacz z powodu decyzji Burmistrza.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

KIEDYŚ W KOŚNIEWICZANACH CZĘŚĆ 1


Aleks leżał w trawie. W ustach trzymał źdźbło,  które  gryzł  nieświadomie nawet nie czując jego  specyficznego, gorzkawego smaku. Zza kępy łopianu mającego w tym roku  liście ogromne  jak patelnie, chłopak obserwował przechadzające się dwie panienki.  Te dwie nastolatki przejęte były bardzo jakąś omawianą  sprawą. Dystans okazał się zbyt duży, aby dosłyszeć poszczególne słowa, niemniej z gestykulacji dziewcząt wynikało, że są czymś bardzo poruszone. Chudsza i wyższa brunetka o urodzie jakby przeniesionej z rzymskiego posągu i o równie zimnym jak posąg wnętrzu, nigdy jeszcze w tak żywy sposób nie okazywała swojego zdania. Zazwyczaj siedziała z książką na werandzie, albo w saloniku i niby ćwicząc słówka i gramatykę jej ukochanego języka francuskiego w rzeczywistości zawistnie podglądała domowników.
Druga, pulchniejsza, blondyneczka o uśmiechu jakby właśnie zjechała na ziemię na promieniu słonecznym, teraz minę  miała zdesperowaną. Pochłonięte były wagą toczonej dyskusji do tego stopnia, że nie zauważyły nadchodzących dwóch młodzieńców. 
Aleks za późno zorientował się w sytuacji i nie mając innego wyboru, musiał zostać w swojej kryjówce dokąd towarzystwo całkiem się nie oddaliło. 
Chłopak za nic na świecie nie przyznałby się, że znając ulubione miejsce spacerów dziewczynek, zaraz po obiedzie pobiegł do parku, aby się schować w zaniedbanej kępie pod kasztanami.
Od kilku dni gościli u nich państwo Ostrowscy. Pani Ostrowska znała się z matką Aleksa i posągowej Natalii od wielu lat. Obie panie mieszkały i uczyły się razem w  gimnazjum sióstr zgromadzenia Sacré-Cœur. Przyjaźń tych kobiet przetrwała, pomimo bardzo różnych charakterów panów - ich obecnych małżonków. 
Państwo Ostrowscy mieli trzy, bardzo różne od siebie córki,  wszystkie były urodziwe i wdziękiem przyćmiewały swoje rówieśnice. Anna, średnia była właśnie obiektem obserwacji niewiele starszego od niej Aleksa.
Józef i Klemens, którzy niespodziewanie pojawili się w parku, to starsi o 2 i 4 lata od Aleksa, synowie państwa Roszęckich, wypatrywani przez panny jako doskonała partia do zamążpójścia.
Wszyscy spotkali się tydzień temu, na balu zaręczynowym  bardzo bogatej, choć niezbyt lubianej, panny Zofii z sąsiedniego majątku. 
Aleks od urodzenia był powodem dumy swych rodziców, głównie z powodu zdolności, ogłady, urody, uroku i dowcipu. Jednocześnie przysparzał im niemało kłopotów, będąc świadomym wszystkich swoich atutów, które w mistrzowski sposób wykorzystywał uwodząc co ładniejsze panny w okolicy.
Pojawienie się na jego terenie dwóch konkurentów zaniepokoiło go wyraźnie. Aby dosłyszeć treść rozmowy wychylił się tak zdecydowanie, że ledwie zdążył schylić się ponownie, gdy Klemens odwrócił nagle głowę w jego stronę. Dziękował niebiosom, że godzinę później wszyscy udali się w stronę domu, gdyż jego podwinięte, długie nogi ścierpły mu niemiłosiernie. Nigdy nie czuł zagrożenia  i nie obawiał się konkurencji kiedy uwodził którąś ze znajomych dziewcząt. Teraz obserwowany skarb był zbyt cenny i trudności w jawnym odpieraniu zalotów Klemensa do wdzięcznej Anny bardzo go zdenerwowały.
Wracał okrężną drogą, pomimo, że jego niespokojne serce wspomagane burczeniem żołądka domagały się natychmiastowego pojawienia w domu.
Gdy dotarł udając powrót znad jeziora po drugiej stronie parku, zobaczył swoją siostrę z zapłakanymi oczami, przemykającą się pod ścianą długiego korytarza.
Postanowił odwiedzić matkę, która po omdleniu na wspomnianym balu w sąsiedztwie dość długo nie mogła dojść do siebie. 
-Mamancomment vas-tu? ( Mamusiu, jak się czujesz?) 
- Czy wiesz jak długo pozostaną u nas w gościnie państwo Ostrowscy? Dobrze wpływają na Natę, nareszcie nie siedzi i nie podgląda domowników! - z najmilszym uśmiechem na ustach pytał od niechcenia.
- Aleks, Aleks, zawsze jesteś taki krytyczny w stosunku do swojej siostry! Zobacz wreszcie, że to już panienka!  Trzeba zorganizować i u nas jakiś bal z kotylionami i poszukać właściwego młodzieńca dla niej. Ojciec bardzo się denerwuje, że nikt chętny nie znajdzie się. Przecież nie mamy tyle, co nasi sąsiedzi. – zakończyła smutnym głosem.
Do pokoju pogrążonego już w półmroku, prawie bezszelestnie weszła pokojówka zapalić świece i spojrzawszy znacząco w oczy Aleksa jakby ociągając się skierowała w stronę drzwi.
Aleks zawsze zauważał takie szczegóły, uwielbiał je, robiąc z nich grę dla wybranych, a właściwie dla wybranek. Był w tym mistrzem. W kilka sekund wśród całego towarzystwa potrafił przekazać dziewczynie że ona mu się podoba i umówić się na spotkanie, choćby ta była narzeczoną, czy nawet żoną całkiem kogo innego. Znany był wokół i panowie zaczęli się obawiać zapraszać go do domów, gdzie znajdowały się piękne kobiety w różnym wieku. Tym bardziej, że widać było niechęć młodzieńca do ustatkowania się.
Dał spokój matce i musnąwszy jej rękę, wychodząc z pokoju jeszcze wysyłał dłonią pocałunek.
Zaniepokoiło go dziwnie znaczące spojrzenie pokojówki, pomimo, że nie trwało nawet sekundy.
DCN

sobota, 21 kwietnia 2012

W ZIELONYM GAIKU


- Czy ty kompletnie nie umiesz myśleć?
- Przecież pokazywałem ci jak masz podkopywać drzewko, żeby ziemia się nie obsypała z korzeni!
- No, czy ty nie masz wcale mózgu? Coś ci go wyrwało? – donośnym głosem, coraz bardziej ryczał A. 
 Stojąc w kuchni, przy otwartym oknie nie mogłam udawać, że nie słyszę. 
Na moment,  wirowanie pralki zagłuszyło odgłosy z ogrodu i  nie słyszałam dalszego ciągu pokrzykiwania i choć pranie się skończyło to audycja pod oknem trwała nadal.
 Siedem  lat temu posadziliśmy ponad 600 choinek, ile  będzie trwało to rozsadzanie, gdy jedne splotły się z drugimi, a ich korzenie wrosły w naszą ubogą glebę? 
Od lat czekałam na przesadzenie ich na właściwe miejsce. Od dawna nic nie zrobiliśmy na naszym ogromnym terenie. Gdy zobaczyłam pierwsze przesadzone choinki moje zaskoczenie nie miało granic, bo nie informowanie mnie o różnych zmianach  w naszym gospodarstwie jest  normą, oprócz innych niekonwencjonalnych zwyczajów panujących  w naszym domu.
Gdy oczekiwana zwierzyna po długim okresie cierpliwego czajenia się na nią  i przygotowań, podchodzi  od nieprzewidzianej strony, to myśliwy myśli tylko o tym, aby nie spłoszyć swojego celu.
Moje myślenie było podobne: niech jak najwięcej przesadzi, zanim się spłoszy.
 Nie zdarza się już od dawna, abyśmy pozwolili sobie jednocześnie na takie samo zdanie i opinię na jakikolwiek temat. W ten sposób dajemy sobie wzajemnie sygnał, że wciąż tkwimy w tym dziwnym miejscu i wyładowujemy swoją  energię w kolejnej eksplozji.
 Normalnie po mniej więcej  trzech , czterech minutach nasze rozmowy kończą się wybuchem. Teraz energia musi być zużyta na iglaki, ewentualnie na karcenie pomocnika, ja muszę się wycofać. Wystarczyć mi muszą telefoniczne dyskusje.
Telefoniczne trudniej jest postawić na swoim, bo każdy może po  prostu odłożyć słuchawkę i w taki najprostszy sposób  postawić kropkę, chociaż tyle jeszcze  ma się argumentów do wygłoszenia
Obrałam chyba niezłą taktykę, bo prawie wcale nie ma mnie w domu, siedzę sobie w odległości 100 km od domu i gaworzę z wnusiem mniej więcej tak:
 - Klep, kokanka duuu, ja, tak. - na co ja odpowiadam:
- Oczywiście, Stasiu, kupisz w sklepie dużą kosiarkę.
Po wymianie takich intelektualnych myśli, potrzebuję pod wieczór prawdziwej wymiany ostrych argumentów i wtedy dzwonię do domu.
- Czy wysłałeś już pismo do….? Uderzam na pewniaka.
- Niiiee. Przecież sama napisałaś, ze dostarczę w terminie pięciu dni, więc mam czas. Mogę zawsze wysłać kurierem.
No, w tym miejscu już muszę wybuchnąć!
- Możesz nawet na pięć minut przed końcem terminu wsiąść w samochód i zawieźć. Tylko po co? Nie możesz  po prostu zrobić ważnej rzeczy o czasie?! mój głos wzbijał się coraz wyżej.
- No, cały czas pracowałem, nie miałem jak tego wysłać.  Słabym głosem tłumaczył się A.
- Zrobisz jak chcesz. W końcu to są Twoje sprawy, możesz nawet pięć dni po terminie pojechać z tymi papierami. Skwitowałam, sprytnie dając do zrozumienia, że moje na wierzchu.
   Tradycji stało się zadość. Mogłam już położyć się spać. Kolejny rządek choinek posadzony, dyskusja telefoniczna wyjaśniona. Teraz należy pomyśleć o dalszej taktyce.
 Nie wiem tylko jak długo  pomocnik A. wytrzyma to strofowanie  w  systemie „podaj dalej”?

sobota, 14 kwietnia 2012

TARGOWISKO LAT DWUDZIESTYCH

                                       Góralka. malowana moją ręką pastelami. 40x50


  Zdjęcie z jednej z rekonstrukcji 1920r, w Chojnowie wykonane przez Danusię Gastołek




  - Kaziu, jak ja lubię chodzić z Tobą co wtorek na targ!  Tu jest zupełnie inaczej, niż na salonach.- skakałam wokół Kazi i buzia mi się nie zamykała.
    - Kochaniutka, masz świeże jajeczka? - Pytałam Tomaszowej, udając dorosłą.
    - Szanowna Panienko, niech mnie tu piorun strzeli na miejscu, jakbym podetkała panience i szanownej opiekunce panienki nieświeże jajeczka! Toż to najświeższe sztuki jakie mam!
    - Kaziu, - mówiłam scenicznym szeptem, - po czym Tomaszowa poznaje które jajka są najświeższe, a które starsze?
    - Panienko, co panience po głowie furt chodzi , że nijak odpowiedzieć się nie da. Tomaszowa dawajcie te jojka . Idziemy panienko.- Kazia szarpnięciem dała znak do odwrotu.
   - Kaziu, dlaczego od jajek Tomaszowej musimy zawsze zawracać, przecież można krótszą drogą dojść po kiełbasy! Dlaczego nie możemy popatrzeć na haftowane poduszki i posłuchać rudej Jadźki? Kaziu? - marudziłam, - Jadźka tak pięknie opowiada!
   - Panienko, właśnie tych opowiadań, panienka nie może słuchać! –Kazia miała dość tych wyjaśnień i zdecydowanym ruchem kierowała mną w inną stronę.
  Tymczasem Jadźka już była w transie i wmawiała przechodniom płci brzydszej jak to na tych poduszkach ich możliwości posiadania tej ładniejszej płci będą o wiele, wiele większe. 
Z wileńskim zaśpiewem opowiadała z pikantnymi szczegółami  piękne, kolorowe sny panów.
   -Kaziu, dlaczego nie mogę słuchać tych  opowieści?- płaczliwie pytałam.- Jadźka tak opisuje gładkość pościeli i tą panią ,co tam leży…
   - Kaziu? A co znaczy.. tu wymieniałam jakieś niecenzuralne słowo, które bajarka sprytnie wplotła w swoje historie. 
   -  Kaziu, nie pędź tak, co ty tam mruczysz pod nosem, Kaziu, nie pędź!
  Całą powrotną drogę roiły mi się w głowie różne zakończenia zasłyszanej historii. Zawsze miejscem akcji była alkowa i najpiękniejsi na świecie bohaterowie.
   - Szczęść Boże, Maciejowo! Dajcie tu nam na śniadanie tłustego boczku i kiełbasy, 
tej z jałowcem, - trochę chrypliwy głos Kazi przy kolejnym straganie, przywracał mnie do rzeczywistości.
   -Och teraz będziemy szły koło starego Grzegorza, który trzyma w ręku tyle wstążek i tasiemek!
 Znając stałą naszą trasę, już się cieszyłam.
   -Kaziu, przystańmy  choć na chwilę i popatrzmy na nowe wzory wstążek. Pierwszy raz widzę takie  kokardy w drobną kratkę! Och, jak bym chciała je zawiązać na moich grubych warkoczach. Kaziu!!
Nieugięta opiekunka ściskała woreczek z monetami przeznaczonymi na zakupy i udając roztargnienie lekko zwalniała marsz, bo i ona lubiła Grzegorza.
   - Grzegorzu, co masz dzisiaj nowego?- pytałam udając, że nie widzę jeszcze najpiękniejszych, ozdobnych tasiemek przewieszonych w jego dłoniach.
   - Panienko, mam to i to i to. - Grzegorz znając moją słabość i moje wybiegi  rozwlekle odpowiadał, powoli tasując, troczki i tasiemki.
   Przy pudełku z mydłem i pachnidłami, pozwalałam sobie nawet na powąchanie jednego, wybranego flakonika. Był to niesamowity przywilej, gdyż panowało przekonanie, że otwierając niepotrzebnie flakonik wywącha się cały jego aromat.
   - Jak będę duża,  to zaraz pierwszego dnia, wrócę tu i wąchając co najmniej trzy flakoniki, zabiorę ten jeden, którym będę się mogła nacieszyć w każde święto.- Przyrzekałam sobie w myśli.
  Teraz wracałam na ziemię, bo torbę trzeba było napełnić warzywami, marchwią, pietruszką i cebulą.
    -Raz, gdy wracałyśmy już z zakupami, pociągnął mnie za rękaw jakiś wyrostek. Nigdy wcześniej nie widziałam go na targu i oburzona jego bezceremonialnym zachowaniem ofuknęłam go z obrażoną miną. W tym jednak momencie, chłopak drapnął nam jabłko z koszyka i błyskawicznie zniknął zanim skończyłam wygłaszać oburzenie na wcześniejszy temat.
   - Policja! Poooolicja! - Krzyczała wniebogłosy Kazia wygrażając pięściami - jak zwykle ich nie ma, gdy są potrzebni! - Mamrotała zasmucona, a ja stałam jak wryta z otwartą buzią, zdumiona szybkością działania wyrostka.
   Oparłyśmy się o kantorek starego Mosze, który ubrany jak zawsze, w szaro czarne odzienie,  wyjrzał  przestraszony przez małe okienko. Mosze złapał się za głowę, usłyszawszy szczegóły zdarzenia od Kazi.
   -Stchaszny upadek mochalny  ydący w jakimsz katastchofycznym tempi !-  zauważył, chowając się szybko z powrotem.
  - Ale dzisiaj zimno! Kaziu, dlaczego te przekupki tak się kłócą? - pytałam
  - Bo chcą jedne przed drugimi posiedzieć na węglach, na ciepłym baniaku .
  - Kaziu, patrz jest dzisiaj dziad! Jakie to  święto przed nami?
  - Ach, to przecież  za chwilę  Trzech Króli, panienko.
  - Ale ustrojony w kolorowe papierki przyczepione tak gęsto, że wygląda jak kogut w stroju godowym.  Patrz! podpiera się długim kijem jak pastorałem a ludzie  rozstępują się przed nim, bo on mamrocze coś pod nosem .  Kaziu, ja się go boję! Chodźmy już do domu!

   Dzisiaj brakuje mi tych nawoływań handlarzy, ich przekomarzań, ich celnych uwag i śmiesznych określeń. I w żaden sposób nie mogę sobie wyobrazić gdzie by się podział ten romantyzm,  gdyby na ich towarach pojawiły się metki z ceną i promocyjne plakaty. 
Gdzie by lokowali swoje talenty aktorskie, recytatorskie i takie wielkie pokłady fantazji.
 I gdzie ta przyjemność targowania się o każdy grosz?
   Może gry komputerowe o zupełnie fantastycznych sceneriach, to konsekwencja wyobraźni
tej z lat dwudziestych, z mojego rynku?