W ręku trzymała piękną haftowaną sakiewkę.
Na froncie widniał herb Nałęcz, czyli nałęczka-przewiązany szal, a poniżej
inicjały kunsztownie wyhaftowane jedwabną nitką:
T D. Nie, to nie była jedwabna
nitka to były różne odcienie włosów. Zaskoczyło ją to odkrycie.
Wpatrywała się z zachwytem, ale po namyśle schowała sakiewkę do
kieszeni nie sprawdzając jej zawartości.
Wstała i wyszła z pomieszczenia myśląc
jeszcze o ukochanym, który tu kiedyś był.
Jeszcze raz dotknęła woreczka w kieszeni i
poczuła, że on zostawił dla niej ślad, że wiedział o jej powrocie.
Jakie to szczęście, że została we dworze.
Nie wiedzieć czemu zabrała tutaj ze sobą ciemno- szarą, prawie czarną suknię
idealną na ubranie do domu żałoby.
Poszła w stronę stajni, ale w ostatniej
chwili rozmyśliła się i zawróciła do dworu.
Chciała czym prędzej zajrzeć do sakiewki.
Ostanie metry biegła, a gdy wreszcie zamknęła drzwi swojego pokoju, wysunęła
rękę z kieszeni i otworzyła ściśniętą mocno dłoń ze znaleziskiem. Położyła ją na
łóżku, jakby ważne było miękkie podłoże.
Rozwiązała drżącymi palcami mocno
zasupłany sznureczek i z jeszcze większym nabożeństwem wyciągnęła złożony na
czworo papier. Delikatnie rozkładała go, głaszcząc zagniecenia. Jej oczom
ukazał się dziwny napis, pisany łaciną i podpis Konrad Dolibski i Mieczysław Dolibski,
obok data sprzed pięciu lat.
Ale, gdy uważniej się przyjrzała, dostrzegła trochę
wyżej jeszcze jeden podpis, mało czytelny, bo bardzo spłowiały i obok datę sprzed 80 lat. Nic
z tego nie mogła zrozumieć i nie miała pojęcia co oznacza łacińskie przesłanie, tak ważne, że potwierdzone jeszcze raz innymi podpisami.
Znalazła w
sekretarzyku przybory do pisania i papier listowy, usiadła i wiernie spisała
tekst i daty. Złożyła znalezisko, włożyła do woreczka, ale poczuła jeszcze coś. Na samym dnie zawinięty w kawałek materiału tkwił piękny sygnet z
wyrżniętym w krwawniku herbem.
Anna trzymała w ręku ważny przedmiot dla rodziny o herbie Nałęcz i uświadomiła
sobie, że trzeba będzie ich odszukać, aby to oddać.
Kompletnie nie wiedziała jak się do tego szukania zabrać. Usiłowała sobie przypomnieć jak mógł mieć na imię jej ukochany. Nie
miała okazji spytac go o to, bo albo był tak cierpiący, albo milczący by nie
prowokować losu w krótkich chwilach bez bólu. Na końcu stale był nieprzytomny,
więc nie miała kiedy pytać jak się nazywa. Wtedy nie to było ważne, wtedy ważniejsze były opatrunki, leki,
zdobywanie miejsca na nocleg i łagodzenie wciąż narastającego w nim bólu.
Pamięta, że na początku, jego kompan zwrócił się do niego: panie Dolibski... tak!
Panie Dolibski! Panie Dolibski! – już na głos w zachwycie powtarzała
dziewczyna.
Do tej pory w myślach nazywała go Złotowłosy. Mój Złotowłosy!! Jak
ma teraz myśleć? Złotowłosy Dolibski? Mój?
To już nie będzie mój - z żalem myślała,
bo jego tajemniczość dodawała ciepła do wszystkich jej uczuć, bo była
bezpieczna w świecie dla nikogo niedostępnym.
Teraz, gdy nie będzie anonimowy
wszystko się zmieni. Nie chciała oddawać nikomu tych skrytych marzeń. Jednak odszukanie
właścicieli dokumentu i sygnetu było dla niej oczywiste.
Z jednej strony ciekawa była jego rodziny, z drugiej wszystko stawało się od razu takie banalne.
Nie wiedziała, ile czasu siedziała
rozmyślając nad znaleziskiem. Wzdrygnęła się, gdy usłyszała pod oknem Natę i
jej męża.
Tydzień do pogrzebu pani Krzywickiej
minął im na przeglądaniu dokumentów skrupulatnie poskładanych przez gospodynię.
Wynikało z nich, że właściciele ledwie, ledwie wiązali koniec z końcem, pomimo
dużych zysków z cukrowni i rolniczych upraw zbóż, lnu i buraków.
Nata ani
chwili nie zastanawiała się nad ekonomia, ale Anna zaintrygowana była tą
sprzecznością. Zastanawiała się, kto tak zaburzył dochodową gospodarkę, pan
Krzywicki czy Aleks, czy jeszcze coś o czym nie wiedzą do tej pory.
Nata
skupiona była na poszukiwaniach swojego aktu urodzenia, którego nie było w dniu
jej ślubu. Ksiądz znał ich od zawsze i pamiętał o tym, że ją chrzcił, więc udało się bez papierka. Teraz Nata przyjechała po dokument, bo konieczny
był do papierów wyjazdowych.
W kościele zaginęła ta jedna jedyna księga z
okresu od 15 lutego do 28 marca roku jej urodzin. Nata liczyła na to, że gdzieś
znajdzie ten pierwszy oryginalny akt, upchnięty razem z innymi dokumentami.
Przeliczyła się
bardzo. Każdego następnego dnia mina jej robiła się coraz bardziej zniechęcona i smutna. W dniu
pogrzebu była tak rozwścieczona, że lepiej było schodzić jej z drogi. Nie zajmowała się wcale sprawami pogrzebu, ale na szczęście w tym wyręczał ją mąż.
Anna zaś dyskretnie szukała śladów o
Aleksie, ale i ten temat był ukryty starannie przed okiem przeszukującym
papiery.
Bardzo chciały wysłać zawiadomienie do pana Krzywickiego, niestety znalazły od
niego tylko jedną kartkę pocztową wysłaną z Wiednia w której dziękował żonie za
coś, co nie było ujawnione. Na niej nie było żadnego adresu.
Więcej śladu po nim nie było. Umówiły się
z Natą, że gdy Anna pojedzie na poszukiwania siostry i rodziny do Wiednia to popyta o pana Krzywickiego.
Nadszedł dzień pogrzebu.