Obserwatorzy

piątek, 28 września 2012

CIEKAWY DZIEŃ

jeszcze podczas nauki tkania
jesienna poświata


Ostatnie dzisiejsze, słoneczne chwile wykorzystałam podczas wycieczki z dr. Leszkiem Zygnerem, historykiem, znawcą nieprześcignionym naszego terenu, szczególnie Mławy. Tematem były pobliskie cmentarze. Chwile spędzone na słuchaniu jego wykładów nigdy nie są czasem straconym, przeciwnie, podaje wiedzę w ciekawy sposób, nie przesadzając z ilością faktów i dat. Wybraliśmy się do starego kościółka św Wawrzyńca, wokół którego na górce, usytuowany jest cmentarz. Stare grobowce dają świadectwo długiego istnienia cmentarza. 
Potem nasza wycieczka powędrowała na bardziej bolesne miejsce.  Cmentarz przypominający ten na Rosie, w Wilnie. Zobaczyliśmy porozwalane kompletnie i będące tylko szczątkami grobów prawosławnych i ewangelickich.  Porozbijane i splądrowane pieczary, trudno nawet przejść, bo można wpaść. Wokół leżą tylko  połamane fragmenty płyt, gruzy i poprzewracane kawałki krzyży.
Czemu taka nienawiść i wandalizm nawet po śmierci, przecież wtedy tak naprawdę jesteśmy już sobie równi? Pytałam sama siebie patrząc na te rany cmentarne.

Po spacerze skorzystałam z zaproszenia pani dyrektor Biblioteki, która zorganizowała dzisiejszy spacer. Godzinę później, już w Bibliotece czekała na nas pani pielęgniarka przygotowana do rozmowy o nadciśnieniu tętniczym i tematów związanych z profilaktyką tego schorzenia. Przyznam, że w biegu nie mam czasu wcale zastanawiać się nad swoim zdrowiem i z ciekawością słuchałam prostych i jasnych wskazówek dotyczących zdrowego trybu życia, poczynając od sposobu myślenia o nim.
Grono miłych pań obecnych na tym spotkaniu, to dodatkowy aspekt, przemawiający za obecnością na takich akcjach. Ledwie zdążyłam wrócić na czas do domu, aby przełknąć w pośpiechu obiad i wrócić na zajęcia z najmłodszymi. Przybyło dwadzieścioro i jeszcze się zapisują. To są te najmłodsze. Muszę je rozdzielić, bo nie ma mowy o żadnej pracy rozwojowej w tak licznej grupie. Dzieci znakomite, część była mi znana, wiele jest nowych. Zapał z jakim malowały, rysowały, smarowały, całe umorusane po uszy wzruszał mnie bardzo. Jedna z wrażliwszych dziewczynek, gdy nie udał jej się rysunek zaczęła płakać! A przecież nawet mistrzom może się nie udać- to właśnie im powiedziałam. 
Czterdzieści minut zajęło mi wieszanie ich prac, tyle ich było. Ledwie zdążyłam na wieczorny autobus do Warszawy, gdzie dojechałam o 22 godzinie, aby chociaż dzień spędzić z wnukami, których już miesiąc nie widziałam.
Wybaczcie, że ciągle jeszcze nie piszę ciekawiej, mam już w głowie następny kawałek opowiadania, ale wciąż nie mam kiedy go fizycznie napisać.

czwartek, 20 września 2012

W MIĘDZYCZASIE


Nie miałam czasu, aby napisać chociaż kilka słów. 
Wszystko potoczyło się błyskawicznie od momentu, gdy zadzwonił telefon.
- Czy interesował by cię udział w warsztatach tkackich?
- Wszystko co dla mnie nowe, zawsze jest interesujące. Ale gdzie? Jak? kiedy?
- Przyjdź jutro do Ewy i Wojtka o 16.
Odłożyłam słuchawkę. Stałam zastanawiając się co mam zrobić z tą wiadomością. 
Jednego byłam pewna, że potrzebne będą nitki, włóczki i coś z czego się robi tkaniny.
Nic z tych rzeczy w domu nie mialam, bo wszystko w lecie spalilam. 
 Myszy skutecznie pocięły mi moje zapasy, wijąc sobie w nich gniazda. 
Znalazłam cztery, niewielkie motki włóczki, każda różnej grubości, koloru i jakości
Czarną czerwoną białą i żółtą. Ostry zestaw.
Przypuszczałam, że pogadamy sobie i dopiero po zebraniu wstępnym zabierzemy się do dzieła.
Niestety byłam w błędzie i od pierwszych minut spotkania robiliśmy tkaninki na pokaz.
To znaczy, kilka z nas i ja byłyśmy w innym błędzie przez pierwsze dwie godziny i to widać w naszych pracach.
Uczyłyśmy się przetykać czółenko z osnową, łączyć kolory, wplatać nowe nitki, a tu słyszymy, że tkamy anioła na wystawę, która zakończy nasze warsztaty.
trzeba było uznać dotychczasową robotę, za fragment aniołkowej, co nie było bardzo sensowne.
Przez cały tydzień po południu pędziłam aby utkać kilka kolejnych rządków.
Potem ambitnie zabrałam się do innego niewielkiego kilimka w momencie, kiedy przemieszczając się zapomniałam podstawowej czarnej włóczki którą robiłam tło.
 Wyszło to, co mogło wyjść, ale pierwsze koty za płoty!!!


W międzyczasie, w niedzielę  wypadł ostatni plener malarski dotyczący tematyki o Wólce- dzielnicy Mławy.
Namalowałam tam jeden niewielki obrazek, bo własnie jutro zawiśnie ten i jeszcze jeden na tej samej wystawie, co utkane maleństwa.
 W drugim międzyczasie miałam spotkanie z rodzicami dzieci chętnych na Kółko Plastyczne w Domu Kultury. 
W trzecim międzyczasie wyjeżdżałam na dzień do Warszawy i miałam kontrolę dentystyczną. Teraz pokażę tylko obrazki w wersji roboczej, a w niedzielę powymieniam na zdjęcia w lepszej jakości i w komplecie z wernisażu..





niedziela, 9 września 2012

DWA OBLICZA?


Spotykałyśmy się raz do roku, czasem dwa.
 Gdy nadszedł mój czas rozkwitu twórczego, po przeprowadzce na wieś, natychmiast pochwaliłam się w starej grupie znajomych.
Podeszła do mnie jedna z koleżanek i zapytała, czy nie namaluję jej obrazu pt. Góralka. Bardzo się ucieszyłam, bo każde zamówienie, podbija zawsze naszą wartość.
Ochoczo zabrałam się do pracy, wcześniej jednak sprawdziłam jak malowane były Góralki przez mistrzów, zwłaszcza przełomu XIX i XX wieku. Efektem mych zmagań był ten obrazek.


Gdy wysłałam MMS (ze względu na odległośc i dlatego, że nie ma komputera), to nie dość, że przez dwa tygodnie nie odpowiadała, bo podobno nie umiała go otworzyć, a potem powiedziała, że dziewczyna musi być młoda, zalotna i powinno jej być więcej widać. Przemalowałam.


Zadzwoniłam, że gotowe a ona pyta o wymiar. Podaję: 
-:40x50cm. 
- Och, to za wysokie o 2 cm. Musisz zrobić jeszcze raz, bo mam już ramę i twój obraz będzie za duży.(obrazu nie widziała).

Zamawiam NIETYPOWY blejtram , obijam płótnem, gruntuję, maluję.


pierwszy etap                                                                               



Dzwonię.
- Halo, jadę za dwa dni i mogę ci przywieźć namalowany obraz. Masz czas?
- Zaraz, zaraz, jaki to będzie dzień?
- Piątek.
- No, to muszę iść na targ. (chwila ciszy) Ale potem możemy się zobaczyć.
- Ja mam kawał drogi, więc nie będę o świcie, załatwię swoje sprawy i potem zadzwonię, to się umówimy.
- Dobrze.
- No to cześć.
- Cześć.
 (znajoma mieszka w okolicach Wielkiej Warszawy od południowej strony)
Rozmowa po dwóch dniach:.
 - Cześć, zgodnie z umową dzwonię bo jestem w Warszawie. 
( słyszę nieprzytomny głos, pomimo godziny 13-tej) 
 - halo, a jak jest?  Bardzo ciepło?
- nie, zupełnie przyjemnie.
- no, bo ja nie mam klimatyzacji!!!
- wiesz, ja TEŻ nie mam.
- ach, bo po powrocie z targu, byłam tak  zmęczona, że położyłam się spać. 
- Gdzie mam podjechać, żebyśmy się spotkały?
- A gdzie ty jesteś?
- Na Ochocie (to jedna z południowych dzielnic Warszawy)
- Nic mi to nie mówi.
- No, to mogę być zaraz w okolicach Żwirki i Wigury( arteria prowadząca na lotnisko)
- Też mi to nic nie mówi. ( od urodzenia mieszka kilka kilometrów od tego miejsca)
- no to proponuj gdzie się spotkamy.
- a gdzie jedziesz?
- co ci po tej informacji, skoro nie znasz Warszawy?
- dobrze, spotkajmy się na Dworcu Metra Wilanowska.
- ok. za godzinę.
Po godzinie w wyznaczonym miejscu spaceruję oglądając wystawy. Dzwoni komórka.
- Gdzie jesteś?
- w miejscu, gdzie nas umówiłaś. Przy wejściu do Metra.
- a ja jestem przy starym budynku od ulicy, właśnie przyjechałam..
- no to, ja za dwie minuty do ciebie dojdę.( Idę do niej, rozglądam się, ale koleżanki nie widzę, bo musi siedzieć w samochodzie) Bierze mnie cholera, bo nie znam jej samochodu. Nerwowo idę wzdłuż budynku i widzę że w jednym z wypasionych samochodów siedzi ktoś do mnie d…) Wylazła dopiero, jak doszłam do drzwi!!!!!! Pokazuję obraz.
- Ładna, ale dlaczego się tak błyszczy?
- bo świerza i malowana specjalną, starą techniką ( to akurat prawda).
- nie. Wszystkie obrazy, które kupowałam od..( tu wymienia nazwisko jakiegoś kompletnie nieznanego mi malarza) to wszystkie były matowe.
- ten też będzie matowy, ale póżniej. Gdybyś się przeszła po muzeach, to bys zobaczyła niektóre tak właśnie błyszczące.
Nie, ja nie lubię błyszczących. Jakimi ty malujesz farbami?
- olejnymi.
- no to kup takie zwykłe farby na ul. Mazowieckiej!
-właśnie tam kupuję, ale nie musisz mnie uczyć, bo ja się wystarczająco długo uczyłam. Weź ten obraz i we wrześniu, kiedy jest spotkanie to ja wezmę ze sobą materiały i w dziesięć minut, zrobię z tego mat.
- No nie, bo ja może przełożę ten obraz w owalną ramę, więc namaluj mi inny, bo ten ze skrzywioną głową nie może być. Masz tu zaliczkę. 
 Wyciąga trochę więcej niż połowa sumy i wręczając mi mówi:
-Więcej nie mam.
W tym momencie już wiedziałam, że szukała pretekstów, bo jechała z nastawieniem, że nie weźmie.
Gdybym nie lubiła malować palnęłabym robotę, ale ja ambitnie biorę się do pracy.
Przekładam płótno starej góralki na mniejszy blejtram. Zamalowuję znowu na biało i zaczynam od początku.






Wczoraj zadzwoniłam.
- czy będziesz na spotkaniu, bo wiozę obraz?
- nie wiem, jak będzie zimno, to nie, bo bardzo nie lubię zimna. Moze jeszcze będzie padać?
- Nie możesz się ciepło ubrać? Zresztą sama wiesz co masz zrobić i w co się ubrać. Ja pytam, czy mam jechać, bo muszę zrobić w tą i z powrotem 280km, więc jesli nie będziesz, to nie przyjadę.
- to nie jest pilne.
- ale ja nie wiem, kiedy będę samochodem w Warszawie, bo oddaję go w poniedziałek na dłużej do warsztatu. Chyba, że po niego przyjedziesz ty.
- To będę.
- świetnie. To do jutra.
Przez drogę nakręcałam się co powiem, gdy znowu zacznie wybrzydzać. Miałam przygotowane zdanie, że nawet, gdyby kupiła całe Muzeum Narodowe, to i tak nie zna się na sztuce. Itd, itd Jednak nie przewidziałam, że w połowie drogi zadzwoni komórka:
- halo, gdzie jesteś?
- w połowie drogi.
- bo ja nie przyjdę na spotkanie.
-???????
- halo? Jesteś?
- mogłaś zadzwonić wcześniej, To po co ja jadę?
- przecież nie powiedziałam, że MY się nie spotkamy.
- acha, dobrze, to jak sobie to wyobrazasz?
- no, ja jeszcze muszę umyć głowę i się wyszykować, bo jadę do siebie na wieś, na działkę( czytaj do posiadłości), a ty za ile będziesz?
- ja mam jeszcze ponad godzinę. To możesz przyjechać tam na parking, wyjdę do ciebie.
- nie wiem, nie chciałabym się tam pokazywać.
- to zdzwonimy się.
- dobrze.
Dojechałam nie spiesząc się na miejsce, dzwoniąc po drodze do znajomych, pytając, co się dzieje z umysłem naszej wspólnej koleżanki? Wszyscy zgodnie stwierdzili, że nieprzepracowana ani jedna godzina w życiu, źle wpłynęła na jej głowę.
Na parkingu wysiadłam z samochodu.Drrrrrrrrrrr..
- halo?
-gdzie jesteś?
- na parkingu.
-a ja w środku. To czekaj na mnie już wychodzę.

Dziesięć minut później byłam już bez obrazu, z pieniędzmi w garści. 
No nie powiem, chciała mi nie dopłacić stówy, ale nie dałam się.
Weszłam do środka, a kolega mówi: 
- była tu przed chwilą nasza znajoma i pytała o ciebie, a ja jej odpowiedziałem, że jesteś, tylko  w krzakach malujesz dla niej obraz! Uwierzyła, bo zapytała dokładnie gdzie, więc zacząłem się śmiać.

Przypuszczam, że jej świadomość, że inni znajomi wiedzieli o transakcji, zmieniła radykalnie moją pozycję, bo wszystko odbyło się bez żadnych komentarzy.


środa, 5 września 2012

POLE BITEWNE

Jakoś po macoszemu potraktowałam Pole Bitwy pod Mławą w Uniszkach Zawadzkich. To chyba ze zmęczenia i przejęcia. Wklejam linka ze strony MDK, gdzie w reporterskim skrócie pokazane są obydwie rekonstrukcje.
Wybuchy zostały fantastycznie widowiskowo przygotowane, wszystko było zgrane i świetnie komentowane obie rekonstrukcje. Warto je obejrzeć.
W galerii z Rekonstrukcji Bitwy jestem na ostatnim zdjęciu, ściskam naszego reżysera i scenarzystę Mariusza Tarnożka w podziękowaniu za jego ogromną pracę nad nami i widowiskiem
http://www.mdkmlawa.com/v_rekonstrukcja_bitwy_pod_mlawa.html
a to też skrótowo z Nalotu, tu jestem na dwunastym,
http://www.mdkmlawa.com/nalot_bombowy_na_mlawe.html

Zdjęcia są autorstwa Jerzego Michalaka i jeszcze kilka zdjęć Danusi Gastołek.

niedziela, 2 września 2012

NALOT PO RAZ PIĄTY - MŁAWA

Wszystkie umieszczone tutaj zdjęcia są wykonane przez Danusię Gastołek, której zawsze dziękuję, za udostępnienie ich.
próba generalna, sceny końcowe
 Ćwiczę pseudo- migowy sposób porozumiewania się.
To stanowisko pucybuta
To już po i po oklaskach i gratulacjach, Po lewej to ja

Ten tekst, tak bardzo osobisty dedykuję Jadzi-Stokrotce.

Długo przed tym, nim zapytano mnie kim chcę być na Rekonstrukcji, podjęłam decyzję, że będę   tam facetem.
 Poprzedni rok odgrywałam siebie - malarkę, ale tym razem chciałam sprawdzić zdolności aktorskie, czy je w ogóle mam. 
Kiedy pan Mariusz Tarnożek, reżyser i autor autor scenariusza  zapytał:
- Kto będzie pucybutem?  Pani Rodowicz zdaje się, chciała męską rolę? 
Ani chwili się nie zawahałam i odpowiedziałam :  - Tak, będę pucybutem. 

Od tego momentu byłam pucybutem.
Obejrzałem film dokumentalny o pucybucie, zobaczyłem co robi, jaki ma „sprzęt”, jak czyści te buty i jak się zachowuje. Dużo mnie to nauczyło.
 Powoli powstawała w mojej głowie malutka etiuda. Wiedziałem już, że 45 minut istnienia na scenie to niesamowicie długi okres czasu i trzeba wiedzieć co ze sobą zrobić.
Pomyślałem, że muszę być głucho-niemy, bo przecież damskiego, trzęsącego się głosiku nie mogę użyć. Ale co dalej?
Na filmiku zobaczyłem stare, biurowe krzesło na którym siadali ludzie autentycznego pucybuta  i to natchnęło mnie pomysłem.
Z tego powodu wnosiłem przedwojenne, stare krzesło dumnie na głowie.  Było tronem, więc ważne stało się też miejsce na którym stało, gdyż z niego musiał roztaczać się widok na cały rynek.
Ten kto tam siadał, musiał czuć się panem. Podkreślałem jego ważność  czyszcząc buty.
 Mój mały pomocnik to mądry chłopczyk. Opiekowałem się nim  i na szkołę dla niego zbierałem zarobione pieniądze. Już widziałem go idącego z książkami pod pachą.
 Byłem bardzo z niego dumny i wszystkim się nim chwaliłem. Jednocześnie, mały pomagał mi  i załatwiał codzienne sprawy.
 Kupował brakującą pastę, przynosił ze mną skrzyneczkę i stołeczek i był tłumaczem w trudnych rozmowach.
Pozwalałem mu jednak na zabawy z rówieśnikami i pobłażliwie patrzyłem jak kopie puszkę z innymi.
Gdy coś dziwnego stało się z ludźmi i stanęli, a właściwie zastygli z niepokoju, ja nie wiedziałem co się stało. Szarpałem małego dopytując co się dzieje?
A potem nalot!  A chłopak gdzieś się podział,  ja nie słyszę, ale ludzie szarpią mnie i przewracają na ziemię. 
–Gdzie on jest???!!! Nerwowo szukam, biegam po rynku! Panika!
Kolejny nalot, wybuchy i wtedy go widzę.. leży ranny i gdy rzucam się osłonić go sobą, on umiera.. Mój chłopak, dziecko..
Wyję, płaczę, nie zgadzam się z tym wyrokiem, nie chcę!
Biorę go. Taką bezwładną istotę i ciągnę na fotel.
 Policjanci i jacyś ludzie chcą mi pomóc, ale ja nie chcę pomocy . 
To moja jedyna i najbliższa osoba.  Miał iść do szkoły, był mądry! 
Muszę posadzić go na najważniejszym miejscu, sam, własnoręcznie. Na tronie. Tam wciągam to bezwładne ciało. 
Płacząc czyszczę mu buty, tylko to potrafię, jemu się należy… łkam i rozpaczam.  
Kobieta spostrzega, że zostałem na rynku, więc pomaga mi znieść trupa do ratusza.  

Niemcy po zawieszeniu swojej flagi ze swastyką na ratuszu,  wypędzają  stamtąd  pozostałych przy życiu ludzi. Znęcają się nad ciężarną, kpiąc z niej, a potem na skutek chęci pomocy przypadkowego mężczyzny, wyciągają jego małego synka z tłumu. Zabawiają się z dzieckiem, dając karabin do ręki , ale gdy ciężarna robi zamieszanie, chłopiec ucieka ..
Niemcy strzelają celnie. Do leżącego syna wyrywa się matka ..i ona pada po strzale. 
Scena znoszenia dziecka przez ocalałego ojca należy do najbardziej przejmujących z wszystkich inscenizacji, które oglądałam.

Wydawało mi się, że już jestem otrzaskana ze scenami śmierci, rozpaczy, wojny.
 Nie. Nie jestem otrzaskana, to ZAWSZE jest ogromnym przeżyciem.

Wróciłam do domu, przywitałam się tylko z psami, bo A. wyjechał na kilka dni.
Zajrzałam do Internetu, chciałam zobaczyć jak zostało to wszystko pokazane na filmiku, ale zapis się nie otwiera.
Zmęczona, spłakana położyłam się spać.  Po godzinie obudziło mnie szczekanie psów, które spały mi w nogach, wykorzystując nieobecność A.  Zrugałam je ostro, zakryłam się na głowę i znowu zasnęłam. 
Tym razem poczułam czyjąś obecność, jednak nie widziałam twarzy. Wiem, że był to jakiś pan, otworzyłam oczy, bo psy zaczęły znowu szczekać. 
Zakryłam się całkiem, nie mogłam zasnąć, ale w końcu zasnęłam. 
Kolejny raz obudziłam się, bo poczułam szarpnięcie z rękaw. Koło łóżka stała para w średnim wieku, oboje mieli zamazane twarze, tak jak pokazuje się winnych w telewizji.  Zrobiło mi się nieswojo i natychmiast sobie przypomniałam, że duchom trzeba pomóc odejść.
 Przeżegnałam się i odmówiłam za nich Wieczny Odpoczynek. Odeszli.
Zapaliłam światło, wstałam i wypiłam szklankę leczniczego wina mniszkowego, wiedząc, że tym razem już nie zasnę bez pomocy znieczulenia. 
Psy szczekały w pokoju jeszcze trzy razy. 
Zasnęłam o trzeciej nad ranem i o mały włos nie zaspałam na kolejną rekonstrukcję na Polu Bitwy.
Siedząc tam pod trybuną i obserwując zmagania wojsk i kolejne dramatyczne natarcia i naloty zdałam sobie sprawę, że to co jest największą naszą wartością: ŻYCIE, tam na tych łąkach było celem wszystkich dział, karabinów, czołgów i samolotów.
 Nigdy nie pojmę sensu wojny.
Mój pomocnik

Wejście z tronem na głowie
Pewnie chwalę się pomocnikiem
.

scenki z codziennego życia





LIINKI DO REPORTAŻY

Tutaj z próby generalnej
.http://www.xn--portalmawa-g0b.pl/1143-proba-generalna-przed-rekonstrukcja-nalotu-bombowego-na-mlawe-obejrzyj-zdjecia.html

A tu z rekonstrukcji. Dla ułatwienia dodam, że na drugiej stronie zdjęć ten siedzący na krześle pucybut to ja a obok stoi mój pomocnik-wychowanek.
 http://kuriermlawski.pl/34837-120628,Nalot-bombowy-na-Mlawe-2012-teatr-zywy-na-ulicy-Zagraly-emocje,861034.html?

Wszystko opiszę i dodam swoje zdjęcia w poniedziałek, gdy ochłonę z emocji. 

Dzisiaj dodaję jeszcze link do postu Stokrotki, która była w tym dniu najważniejszym i najmilszym dla mnie gościem i opisała to, co widziała. Przeczytajcie koniecznie, proszę.
http://prawiewszystkiemojepodroze.blog.onet.pl/7977465,492419385,8,200,200,9354709,91890042,492419385,forum.html