Obserwatorzy

czwartek, 28 czerwca 2012

GAZETA MŁAWSKA

We wtorek w 26 numerze Gazety Mławskiej jest wywiad z moją osobą. Niestety nie mogę się dostać do treści w wersji elektronicznej, bo sms z opłatą wracaj do mnie z komunikatem, że coś jest nie tak. Mam tylko w tej chwili gazety papierowe i stwierdzam, że artykuł jest bardzo dla mnie miły i ładnie przedstawiony. Są dwa zdjęcia. Na jednym moja uczennica na tle swoich prac, na drugim ja portretująca. Artykuł jest na całą stronę nr 12.http://www.gazeta-mlawska.pl/
Nie dało się ściągnąć linku, więc poprosiłam z redakcji o stronę. Mam ją w PDF i wklejam. Obrazki się nie wkleiły, tylko tekst.***********************************************************



Mława. Joanna Rodowicz o sztuce i pracy z dziećmi
Żyć w kolorze,
to żyć pełnią życia
Joanna Rodowicz, absolwentka architektury wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie w Miejskim Domu
Kultury w Mławie pracuje od października 2011 roku. Wcześniej, na własna rękę, w różnych miejscach. Kiedy
doznała kontuzji musiała porzucić ulubioną rzeźbę w srebrze, zająć się czymś innym i osiąść gdzieś na stałe.
Najpierw było to Muzeum Narodowe, współpraco­wała też z Urzędem Pra­cy w Warszawie, gdzie prowadziła kursy dla bezrobotnych. Uczyła, co robić, żeby dobrze wy­glądać, jak się ubierać stosownie do sytuacji. W końcu osiadła w Kosi­nach Bartosowych pod Mławą.
Jakoś trzeba było żyć
Jednocześnie dalej tworzyła – ry­sowała i malowała portrety. – Za­częłam od twarzy fikcyjnych Ży­dów – wspomina. – Zawsze mnie fascynowała ta nacja. Miałam jakiś wzorzec, a potem go modyfikowa­łam, wlewałam weń różne uczucia. Nowe zainteresowanie stało się też opłacalne.
Portrety sprzedawała w Instytucie Żydowskim. – Dobrze szły, w niezłej cenie i dzięki temu było za co żyć – zauważa artystka.
Do MDK trafiła dzięki swojej kolej­nej pasji – prowadziła i dalej prowa­dzi swój blog. Kiedyś zajrzała nań była dyrektor placówki, Małgorzata Retkowska. Szukała ludzi do gru­py rekonstrukcyjnej. Zobaczyła ją tam w kapeluszu. Właśnie z pro­wadzenia grupy plastycznej dzieci zrezygnowała Janina Jaśkiewicz. – Oprócz oferty współpracy z grupą rekonstruktorów otrzymałam ofertę pracy z dziećmi – informuje malar­ka. – Byłam szczęśliwa i jednocze­śnie przerażona. Nigdy wcześniej tego nie robiłam.
– Pracuje się cudownie – mówi Ro­dowicz. – Zawsze, kiedy idę na zaję­cia zastanawiam się, czy podołam. Ze starszymi jest łatwiej, młodsze potrzebują więcej czasu i cierpliwo­ści, ciągle o coś pytają. Wcześniej była grupa mieszana, było ich nie­co więcej, ale według mnie to się nie sprawdziło. Stawiam na ja­koś, nie na ilość. To nie świetlica, gdzie „przechowuje się” dzieci, zajmuje się ich czas, kiedy mamy robią zakupy.
Tematy wymyśla sama, czasem zda­je się na pomysły podopiecznych. Malują, rysują, robią rzeczy faktu­ralne. Pozwala na szukanie swojej indywidualnej drogi w dojściu do celu, chociaż dyskretnie podpowia­da i koryguje. – Nie wszyscy lubią to samo, więc nie zmuszam – zaznacza pedagog. – Mają w sobie tak wiele inwencji twórczej i energii.
W działania wtajemniczeni są ro­dzice, bo emocje dzieci muszą mieć w nich oparcie. To rodzice są pierw­szymi odbiorcami ich twórczość i wspólnie z nimi rozwijają estety­kę widzenia plastycznego. Dzięki temu dzieci mają z kim dyskutować na tematy, które stają się dla nich ważne. - Każda prawdziwa twór­czość jest pokazywaniem swojego wnętrza, w tym wypadku językiem plastyki. Są chwile zwątpienia i chwile euforii, wtedy musi być ktoś, kto wytrzyma te emocje. Dobrze, że nikt z zewnątrz nie widzi bólu dziecka, gdy mu coś, co sobie wy­myślił, nie wychodzi. To nie są żarty. Szanuję pracę każdego z nich i one o tym wiedzą, mają do mnie zaufa­nie i dzięki temu tworzą takie cuda – mówi.
Właśnie dwie dziewczynki biorą udział w konkursie na młodzieżową Kartę Bankomatową. - Zachęcam do obejrzenia podanej strony, naj­później do 30 czerwca http://www.h2o.fundacjabos.pl/ - aktualności, konkurs. Konkurs ma nazwę” H2O DESIGN”. Jest organizowany przez Fundację Banku Ochrony Środowi­ska. Tam trzeba się zarejestrować i głosować na wybrane cztery prace. Warto zobaczyć co wymyślili mło­dzi projektanci! – poleca. - Mamy mławskich zwycięzców w znanym konkursie muzycznym, może i w plastycznym spodobają się projek­ty Pauliny Cendrowskiej i Pauliny Kępczyk z Mławy?
Życie w pełni
Joanna Rodowicz nie znosi żyć w bezruchu. Kiedy nie czuje w sobie weny twórczej, szuka sobie innych zajęć, wyżywa się chociażby na przydomowym warzywniku. Lubi przyjeżdżać tu – do dzieci, bo widzi ich zapał do pracy i rozwój. – Roz­kwitają, jak kwiaty – mówi z unie­sieniem.
W twórczości ważny jest talent, pracowitość i oryginalność poka­zu. – W biżuterii każdy mój wyrób był inny – wraca pamięcią. –Trzeba umieć odgadnąć wnętrze osoby i dopasować do niej wyrób tak, aby noszący biżuterię czuł się w niej do­brze. Podobnie jest z ubraniami. Nie może być dysonansu, bo można za­fundować sobie złe samopoczucie, a nawet narazić się na śmieszność.
Przeprowadzka na wieś spowodo­wała potrzebę pisania, otworzenia się na świat w innej formie. Zmiana środowiska stała się swoista terapią po wcześniejszym zabieganiu. Naj­bardziej dzisiaj lubi tworzyć portre­ty, rysować węglem lub malować ciemnymi pastelami ludzkie twarze. – W każdej z nich jest tyle zagadek, inności – podkreśla Rodowicz.
Praca i jeszcze raz praca
Po chwili namysłu. – Uświadamia mi to, że zaledwie rok temu poja­wiłam się właśnie w Dniu Dziecka, będąc całkiem nieznaną w Mławie portrecistką, siedziałam w parku i malowałam portrety dzieci. Za­częłam o jedenastej, a wstałam od sztalugi o osiemnastej, odsyłając stojących wciąż w kolejce chętnych. Z bólu ręki i z pragnienia, którego nie miałam czasu zaspokoić, mu­siałam przerwać portretowanie. Dzisiaj mam tu przyjaciół, znam więcej mieszkańców i sama dałam się poznać poprzez wiele działań. Narysowałam ołówkiem i węglem przez ten czas ponad setkę portre­tów. Na aukcji Wielkiej Orkiestry licytowano moje portretowanie. Ogarnęło wszystkich zdumienie, gdy taki mały kajtek uparł się i na­ciągnął rodziców na 150 złotych, abym go sportretowała.
– Spotykają mnie tu cudowne nie­spodzianki, ale i czasami zawody – kontynuuje artystka. – Na Balu Otwartych Serc dałam na aukcję ro­biony przeze mnie portret w ołów­ku, mojej kuzynki Maryli Rodowicz z jej autografem. Gdy podpisywała mi rysunek, zrobiła sobie z nim zdjęcie mówiąc, że bardzo jej się podoba i cieszy się, że bierze udział w tak szczytnej akcji. Szkoda, że organizatorzy nie docenili tego, że nazwisko sławy z portretu jest to samo co portrecistki z ich miasta. To przecież nie zdarza się często. Był to bardzo dobry portret, ale przeszedł niezauważony.
Moja nagroda
– Wie pan, co jest największą nagro­dą? – pyta z ożywieniem po chwili zastanowienia. – Moment, gdy sze­ścioletnie dzieci pilnują dnia i godzi­ny spotkania ze mną i nie zgadzają się, aby nie przyjść na zajęcia. Gdy podczas zajęć widzi pan przejęcie, skupienie i na pana oczach spod ich palców wyłania się takie piękne ko­lorowe dzieło. Przecież to widać, ile z tych rzeczy było tworzonych ser­cem. To jest inna jakość, tylko nie zdawałam sobie sprawy, że takich rysunków jest aż tyle!
Dzisiaj, po roku pobytu w tym śro­dowisku ma swoich uczniów i czuje się emocjonalnie związana z Mławą. W sierpniu brała udział w rekon­strukcji Nalotu Bombowego i w ciągu roku w większości działań GRHLC Mława. Z wykładów dr Leszka Zy­gnera dowiedziała się wiele o naszej historii, dziejach miasta, w którym od niedawna przyszło jej żyć.
– Z wszystkiego trzeba umieć czer­pać to, co najwartościowsze. Robię to i uczę tego innych. Cieszę się, że wyszło tak pięknie i kolorowo. Żyć w kolorze to żyć pełnią życia, ja tak właśnie żyję – oznajmiła na zakoń­czenie.
w.p.
>> Prace jednej z podopiecznych
>> Joanna Rodowicz przy pracy

KIEDYŚ W KROŚNIEWICZANACH cz7


Noc w zajeździe nie dała oczekiwanego wypoczynku. Nawet, gdyby za ścianą nie słychać było krzykliwych głosów, Anna nie umiała przestać sobie wyobrażać jak zareaguje gdy spotka  Aleksa, którego musiała się spodziewać w Krośniewiczanach.
 Świt był mglisty i pogoda jeszcze bardziej ją rozstrajała. Tak bardzo chciała dowiedzieć się cos o najbliższych, Tak bardzo za nimi tęskniła te cztery lata najdłuższe w jej życiu!   Im bliższe było spotkanie,  tym  wspomnienia pojawiły się intensywniejsze. Obawa czego się dowie, dochodziła do zenitu. 
Nie pamiętała wiele z tamtego ranka. Wiedziała tylko  cały czas, że musi odegrać swoją rolę i że nikt nie może zorientować się co stało się wtedy tej nocy.
Wynajęta na stacji dwukółka cicho podjechała pod ganek, z którego kiedyś odjeżdżała w nocy w tak innych okolicznościach. Wspomnienia były tak bliskie, a jednocześnie jakby nie były jej.
Anna miała w głowie dwudziestą wersję listu do państwa Krzywickich, ale wciąż wydawało jej się, że czytający domyślą się  między słowami tego, co tak bardzo chciała ukryć. Widziała w wyobraźni scenę, gdy list będzie czytany wspólnie przy podwieczorku a Aleks roześmieje się,
 a może coś powie? Nie, nie odważyła się napisać nawet krótkiej informacji o tym, że przyjeżdża. Dlatego teraz jej serce waliło tak mocno z obawy co tu zastanie.
We dworze panowała cisza. Dom i otoczenie wydały jej się mniejsze od tego co zapamiętała. Odesłała dwukółkę i powoli wchodziła na schody. Gdy już stanęła pod drzwiami i zamierzała nacisnąć klamkę usłyszała krzyk od strony,  gdzie spędziła tyle godzin z rannym. Rzuciła podróżną torbę i pobiegła najszybciej jak mogła w stronę bolesnego krzyku. Drzwi stały otworem, widok który niespodziewanie zobaczyła zaskoczył ją tak bardzo, że zapomniała o wszelkich konwenansach.
Pani Krzywicka stała w rozkroku, miała zawinięte rękawy u starej, zniszczonej sukni. Przed nią siedział tyłem na krześle mężczyzna brudny i zarośnięty. 
Anna jak zahipnotyzowana sunęła w ich stronę. Oboje zajęci sobą nie zdawali sobie sprawy z jej obecności. W miarę zbliżania się Anna zaczęła poznawać w siedzącym dziwnie znajomą sylwetkę, co gorsza dostrzegła powróz omotany wokół niego i krzesła.
Nagle pani Krzywicka gwałtownie się odwróciła i równie nagle zamarła z wrażenia. Anna oszołomiona widokiem jąkając się nieśmiało dukała słowa powitania przygotowywane całą drogę. Nie pamiętała dokładnie co sobie przygotowała i to onieśmielało ją jeszcze bardziej, ale pani Krzywicka przerwała tą okropną scenę otwierając szeroko ramiona i zamykając ją w swoim uścisku.
Przytulając ją mocno do siebie ciągnęła Annę w stronę domu. 
- Skąd Ty tutaj? Powinnaś nas uprzedzić! Świętej Pamięci  Maciej już nie może po nikogo jechać, ale młody Antoni tylko czeka żeby go gdzieś wysłać, tak się rwie do jazdy.
Anna wciąż widziała przywiązanego  Aleksa i wykrzywioną bólem jego twarz gdy lekko odchylił głowę w jej stronę. Wyglądał strasznie, gdyby nie ta bezkresna nienawiść, pielęgnowana latami, chyba zrobiłoby się jej go żal.
 Doszły już do drzwi a pani Krzywicka powtarzała pytanie po raz trzeci.
- Anno, gdzie ty się podziewałaś cały ten czas?  Aleks mówił, że pojechałaś z innymi rannymi i ze stracił Cię z oczu, wtedy, gdy on walczył a gdy wrócił, ciebie nie zastał.
- Tak, tak niewyraźnie mamrotała Anna.
 Bała zapytać się o Natę, ale pani Krzywicka jakby zgadywała jej myśli bo powiedziała:
- Ja tak pytam, a to pewnie Nata zaprosiła cię do nas! Przecież jutro przyjeżdża razem z mężem!

poniedziałek, 25 czerwca 2012

METAFIZYKA I ZAPROSZENIE


Azalio, bardzo chciałabym Cię zadziwić i umieszczam  informację oraz krótki tekścik na temat metafizyki.

Moi Drodzy, 
zapraszam wszystkich 
do Mławy
 dnia 6 lipca w piątek o godzinie 17,30 
do Miejskiej Bibliotek na ulicę 3 Maja nr5.
Tego dnia będę miała swój wieczór autorski i przyrzekam, że nie będzie nudno.




                                                                        Metafizyka
 W księgach  pozostaje: żyła od – do, a ja chcę wiedzieć, czy  można bardziej żyć?
 Czy wtedy,  gdy bardziej pragnę pić, bardziej pragnę kochać i bardziej pragnę Ciebie?.
 Wtedy, gdy bardziej rysuję i nic innego nie ma,  poza kartką i konturem?
Może wtedy nawet najbardziej.
 Ach,  nie! Bardziej, gdy bóle oznajmiły mi czas rozwiązania i wcale nie wiem kiedy bardziej , czy pierwszy raz, czy ten drugi? …ale wnuki jeszcze bardziej! Bardziej i coraz szerzej!
 Ach, jak  bardzo było wtedy,  gdy organy zagrzmiały, a welon zaszeleścił .   Wtedy wszystko miało być razem i bardziej! 
 Ale czy żyje się wtedy, kiedy wcale nie chce się żyć?  
Kiedy serce zamiera ze strachu, że za głośno bije? 
Czy jest się żywym, gdy wszystko jest takie zimne jak głaz na lodowcu?  Gdy nikt nie wie o sercu  bijącym tak rytmicznie  bo liczącym  po cichu: raz dodać dwa, dodać jeszcze dwa…  
A ja wiem swoje, że  ważne jest nie to bardziej, ale to najbardziej,  bo ono zostanie aż do końca nieskończonego odliczania !

LOSOWANY PORTRET



Ostatnio tyle mam do powiedzenia i muszę podzielić się na gorąco wrażeniami. W tym miesiącu rozpoczyna się wakacyjna akcja dla dzieci pozostających w mieście. U nas jest ona pod hasłem Wyciągamy Dzieci z Bramy i dzisiaj było otwarcie sezonu. Piękna pogoda pozwoliła na zorganizowanie imprezy w Parku. Mam umowę z MDK do końca miesiąca i tym samym byłam aktywna na tej akcji.
Ustaliłam wcześniej, że nie będę już robiła darmowych portretów, ale tym razem przygotuję losy i tylko jednemu dziecku , która będzie miało szczęście zrobię portrecik na scenie.
Postanowiłam wykorzystać tą sytuację. Portret musi okazać się dla dziecka, rodziców, widzów i mediów ważnym wydarzeniem.
Kupiłam landrynki w kolorowych papierkach, zawinęłam każdy w biały pasek, tak aby wystawały tylko kolorowe skrzydełka. Na jednym pasku od wewnętrznej strony narysowany był chłopczyk z napisem PORTRET. Ten cukierek wylosowała Ola.
Usiadłyśmy w kącie sceny, na której właśnie odbywał się pomysłowy konkurs, doskonale prowadzony przez  panią dyrektor Biblioteki Miejskiej. Dzieciaki gromadnie zgłaszają się do jej konkursów, bo są przejrzyście podane, dowcipne i niby łatwe, a jednak trudne.



Ola, moja modelka z racji specyficznej urody powinna pozować Wyspiańskiemu, blondyneczka z oczami jak przejrzysta woda.
To skojarzenie zmobilizowało mnie do wytężonej pracy, aby nikt nie pomyślał i nie westchnął:-„ szkoda, że tu nie ma Wyspiańskiego!” Z przyjemnością rysowałam  sympatyczną dziewczynkę.
Za plecami ciekawe oczy dzieci kontrolowały moją pracę i prawiły mi moc komplementów. Przyznaję, że  węgiel dobrze mi się spisywał.
Skończyłam rysować ale pracowałam dalej, bo miałam przygotowane wszystko do oprawy obrazka.
Po dziesięciu minutach Ola była posiadaczką utrwalonego i pięknie oprawionego swojego wizerunku.
Pokazałyśmy go ze sceny. Aparaty zaczęły błyskać, a mnie miód rozlał się po sercu. Miałam świetną promocję. Znane w MDK powiedzenie, że pani Rodowicz jest zaradna znowu znalazło potwierdzenie.

niedziela, 24 czerwca 2012

KIEDYŚ W KROŚNIEWICZANACH cz 6


6. Z rozmyślań wyrwał ją rozpaczliwy krzyk chorego, wyskoczyła więc szybko i pobiegła w jego stronę. Doktor Rybacki zjawił się niemal równocześnie.
 Chory rzucał się usiłując złapać oddech. W panice charczał w niebogłosy. Anna na szczęście po niedawnej dostawie miała pod ręką silny lek na uspokojenie. Jedyne, co mogła zrobić, to wbić igłę i dać mu zastrzyk.
Doktor przytrzymywał chorego, który niedługo po zastrzyku osłabł i ucichł.
 Przypadkowe dotknięcie ręki Anny spowodowało, że odsunęła się gwałtownie. O mało co, ukuła by chorego jeszcze raz. Nie lubiła takich sytuacji, więc szybko opuściła salę chorych. Jednak na korytarzu dogonił ją doktor, przemieniając całą sytuację w żart.  Od razu, gdy przyjął ją do pomocy, widział, że Anna ma za sobą ciężkie przeżycia, pomimo  młodego wieku.  W smutnych, zielonych oczach zobaczył też determinację do tej pracy i to wydało mu się ważniejsze od niewielkiego doświadczenia. Był pewien, to będzie dobra opiekunka i samarytanka. 
Anna natychmiast zaszyła się w swój kąt, aby pomyśleć.  Lubiła ten ciemny  kąt, bo tam przenosiła się bez trudu w lepsze, kolorowe miejsca jej szczęśliwego dzieciństwa. Teraz jednak miała ważniejsze zadanie - opracowanie planu wyjazdu, bo musiała przygotować się na wszelkie okoliczności. Pomimo upływu lat nie była gotowa na spotkanie z Aleksem. Może go nie zastanę, powtarzała sobie zawsze na koniec, ale i tak serce kurczyło się z przerażenia i obrzydzenia. Wiedziała jedno: musi tą sprawę zakończyć, bo z takim ciężarem nie sposób żyć. Z opóźnieniem dotarły do niej jęki chorego. Wstała powoli, gdy dotarła do łóżka pochyliła się i pogłaskała po głowie chłopca, który w panicznym lęku o uciekające mu życie chwycił ją kurczowo za rękę. Usiadła na brzegu i zaczęła opowiadać mu jak to kiedyś było w Krośniewiczanach. Chłopiec słuchał chrapiąc coraz gwałtowniej. Anna podała mu pigułkę i  przytrzymując głowę podsunęła fajansowy kubek z wodą. Chłopiec, a właściwie jeszcze dziecko, uspokoił się. Trzymała go wciąż za rękę, gdy odszedł do innej krainy. Wtedy wstała i sprawdziwszy powoli cały oddział poszła na swoje miejsce, aby pół leżąc zapaść się w marzenia.
Kilka dni później nadjechała Lonia. Wyglądała zupełnie inaczej niż gdy Anna ją zostawiała. Nie była już chudą i mizerną nastolatką, tylko młodą kobietą budzącą się do życia.
Doktor Rybacki od pierwszego momentu, gdy zobaczył Lonię poczuł do niej sympatię.
 Anna przez kolejne dni przyuczała dziewczynę do nowej pracy. Żadna z nich nie przypuszczała, ze opieka nad chorymi nie sprawi dziewczynie  żadnych problemów. Nowa opiekunka zachowywała się tak, jakby od urodzenia nie robiła nic innego. Obecność wesołego i urokliwego doktora dopingowała Lonię jeszcze bardziej do starannego wypełniania trudnych obowiązków.
Po dwóch tygodniach nauki, Anna mogła już wyruszyć w drogę, zostawiając za sobą na oddziale zdolną zastępczynię i zadowolonego doktora Rybackiego.

czwartek, 21 czerwca 2012

MĄDRE SOWY

W świetlicy leżały już wszystkie nieodebrane prace dzieci a na nich odwrócone 
plecami wszystkie sowy. Przejęta byłam bardzo, w głowie miałam gotową krótką informację, a właściwie odezwę do rodziców, żeby pielęgnowali te prace, że plastyka żyje tylko wtedy, gdy się ją ogląda i że tym młodym twórcom należy się duża uwaga za ich ogromną pracę i wysiłek. 
Nie musiałam przecież nic więcej mówić, bo wystawa w parku zrobiła wszystko za mnie.
 Dziesięć minut przed czasem zaczęły schodzić się dzieci z rodzicami. 
Tylko dwoje dzieci nie dotarło.
 Od razu, na wstępie mnie zatkało, bo nim usiedli na przygotowanych krzesłach, podeszła do mnie Ola z kwiatkiem i speszona podziękowała za moją pracę. Za Olą błyskawicznie utworzył się ogonek i dostawałam kwiaty z szeptanymi podziękowaniami.

 Oprócz kwiatów dostałam trzy paczuszki, które natychmiast przy wszystkich otworzyłam a w nich były  pudełka ze słodyczami NA SZCZĘŚCIE! - gdyż żałowałam w duchu, że nie kupiłam cukierków do poczęstowania na pożegnanie. 
Natychmiast otworzyłam pudełka, poprosiłam dzieciaczki aby mi pomogły i poczęstowałam ich. 


 Jednak tak bardzo wybiło mnie to z rytmu, że potem powiedziałam połowę informacji i to ze ściśniętym gardłem. Nie chciałam wyróżniać nikogo, ale mówiłam o nich dobre słowa bo bardzo się im należały. 

  Jedna z sześciolatek przyniosła mi swój 
przestrzenny obrazek, który po prostu jest zachwycający.
 Podpatrzyła technikę pracy starszej grupy i stworzyła po swojemu , to co chciała. 
Będzie zdobił moją ścianę.
A oto tylko kilka pięknych, mądrych sówek




 Takie momenty nawlekam na nitkę i dołączam do najpiękniejszych 
wspomnień  tworzących mój najcenniejszy naszyjnik .

poniedziałek, 18 czerwca 2012

SZKICE

Dzisiaj tylko kilka szkiców z niedzielnego pobytu w Ratowie na uroczystości.


Pierwsze w życiu szkice koni i to z natury, to przeżycie większe, niż pierwszy bal.Oczywiście nie stały nieruchomo.
    

sobota, 16 czerwca 2012

ZOBACZYĆ SZCZĘŚCIE


Bardzo chciałam zorganizować osiemnastego, w poniedziałek ostatnie w tym roku szkolnym uroczyste spotkanie z wręczeniem dyplomów. Moje zajęcia prowadzę tak, aby nie wyróżniać dzieci i aby nie była to rywalizacja o nagrodę. Wskazuję i chwalę prace, ale u każdego znajduję coś ciekawego. Chcę , aby zajęcia bawiły, ucząc.
Zresztą MDK jest bez kasy, nie ma więc nagród. Od stycznia radzę sobie bez dodatkowych zakupów. Mój system, że z wszystkiego coś można zrobić właśnie zdaje egzamin. Z tego też powodu, muszę  wygrać pomysłem.
 Sowa. Sowa z dziobem w kształcie pętli, w który wsunie się zwinięty w tutkę dyplom będzie jakimś rozwiązaniem. Muszę mieć 30 sztuk. Najlepiej jak zrobią je same dzieci. Tylko nie mogą wiedzieć po co te ptaszydła są robione.
 Rozpoczęliśmy więc produkcję sówek ze spodnich kartoników pozostałych po blokach rysunkowych.
 Gdy nadeszły ostatnie zajęcia, policzyłam sowy, jeszcze kilku brakowało, musiałam  poprosić średnią, poniedziałkową grupę o ich o dorobienie. Na ścianie wisiały już 22 różne ptaki. Gdyby ktoś myślał, że już nic nie da się wymyślić, to grubo się myli. Powstała kolejna partia siedmiu kolorowych sów,  które dołączyłam  do zawieszonych wcześniej. Jest  już potrzebny cały komplet. O przeznaczeniu ptaszydeł wiedziała tylko najstarsza grupa.
Na koniec we wszystkich grupach zaproponowałam zrobienie czegoś, co dzieci lubią, tak, aby sprawiło im to radość. Jedni lepili z plasteliny, inni rysowali, inni próbowali pracy nowymi technikami. Efekty ich działań ciekawe, zaskakujące i bardzo kolorowe. 
Ostatnie zajęcia z najstarszą grupą:
- A czy ja mogę zrobić sowę, bo nie robiłem? Zapytał jeden z chłopców.
- Świetnie, zrób sowę. Proszę, narysuję ci korpus, podałam mu kartonik z zarysem sowy.
Chłopiec zabrał się do roboty. Zamalował na różowo korpus i absolutnie nie mógł się zdecydować co dalej. Chodził, oglądał wiszące ptaki a sowa cały czas była bez skrzydeł, które najbardziej dodawały jej charakteru. Czas uciekał.
Muszę tutaj coś o tym chłopcu powiedzieć. Nie zapowiadał się na początku jako orzeł plastyki. Rysował nieśmiało i po kątach kartki. Widziałam w tym jego zamknięcie i wielkie onieśmielenie. Obserwowałam i pracowałam powoli, aby nauczyć go odwagi w tym co robi.
Przełom nastąpił, gdy zrobiłam bardzo nietypowe ćwiczenia oparte na tutorialach (specjalistyczne wzorce do nauki) i nasz 10 latek narysował samochód. Kiedy jego groźny tata po niego przyszedł i zobaczył rysunek, szczęka mu opadła i tak był zachwycony, że synowi od razu skrzydełka podrosły o kilka centymetrów.
Wracamy do problemu skrzydeł sowy, które w końcu chłopiec wymyślił.
- Proszę pani, a czy mogę zrobić jej miecz? Pada pytanie.
- Tak, to ma być niezwykła sowa, bajkowa, oczywiście może trzymać miecz.
Chłopiec zajął się mieczem, wyrysował, wyciął. Powiedziałam, aby go lekko przyciemnił ołówkiem.
- Proszę pani, a mogę jej dodać tarczę??? Znowu słyszę pytanie.
- Jasne, zrób. Żadna z naszych sów nie ma tarczy!
Czas się kończy, wchodzą rodzice, ustalam spotkanie na zakończenie roku, Rodzice informują mnie, gdzie kto powiesił rozdane im przeze mnie, powystawowe plakaty z pracami dzieci.
Wisi w pokoju u córki,
- A u nas w salonie!
- U nas nie ma miejsca, wisi u dziadków! -  słucham zadowolona. Sukces. Prace dzieci wiszą!
   Wymieniamy wzruszające słowa, dzieci przekonują mnie, że powinnam pracować z nimi w czasie wakacji, a chłopiec pracuje cały czas  nad niezwykłą, kolorową tarczą.
- Synku, kończ, pani musi iść do domu. Mówi jego mama
- Nie musi, nie musi. Spokojnie odpowiada chłopak.
W głębi duszy muszę przyznać mu rację, bo jeszcze mi się nie zdarzyło wyjść o wyznaczonej porze. Pół - do godziny po czasie, pozwalają mi na opuszczenie sali,  dzieci kończące swoje dzieła.
Mama, posprzątała za chłopca, usiadła obok niego. Ja ogarnęłam salę i czekam. Zostaliśmy we troje. Chłopiec w zapamiętaniu kończy klejenie. Skończył. Sowa wyszła świetnie, bo i zabawna i pomysłowa i kolorowa. 
 - Prawda, jaka to frajda wymyślić coś, czego nikt jeszcze nie zrobił? Wiesz, wśród wszystkich 30 sów przyznaję ci pierwsze miejsce za pomysł. Gratuluję!
- Co? Wśród wszystkich? Ja? Pierwsze? - Nie mógł uwierzyć. Jego oczy nagle zaiskrzyły szczęściem!
Ilość jego szczęścia w tym momencie  starczyłaby dla kilku osób. Odchodził śmiejąc się, rozpierała go duma, bo słyszała to mama i z pewnością powtórzy ojcu.
 Ja zapamiętam  te szczęśliwe oczy,  po to, aby były mi motorem w chwilach zmęczenia, czy zniechęcenia. Może po to tu pracowałam?
ps,zdjęcia sów dodam dopiero po uroczystości.

czwartek, 14 czerwca 2012

KIEDYŚ W KROŚNIEWICZANACH cz 5


Aleks obudził się z dziwnym uczuciem, nieprzyjemny zapach drażnił jego powonienie a suchość w ustach ogromnie mu dokuczała. Wstał i ze zdziwieniem spostrzegł wymiociny tuż przy legowisku.
Po chwili dotarło do niego, że nie widzi Anny i nieostre obrazy tej nocy zaczęły pojawiać się w jego niechętnej pamięci. Był jeszcze trochę pijany, szukał niecierpliwie wody i nie miał wcale wyrzutów sumienia. Wręcz odwrotnie, poczuł pogardę, jak do wszystkich jego zdobyczy. Potrafił zachowywać się mistrzowsko, według kanonów panujących na salonach, ale w środku miał dla zdobytych kobiet tylko lekceważenie i brak zainteresowania. Teraz nie musiał nic udawać, tym bardziej, że nie spotkał Anny, szukając wszędzie chociaż kropli wody. Wody nie było nigdzie, ale w miejscu wczorajszej libacji znalazł przewróconą butelkę z niewielką ilością samogonu na dnie. Wypił go łapczywie i zataczając się poszedł po konia. Nie interesując się więcej Anną ruszył galopem przed siebie.


- Panie doktorze, chory na drugiej sali znowu ma problemy z oddychaniem i staje się coraz bardziej rozpalony. Proszę zajrzeć do niego, doktorze.
- Siostro Anno, jestem już tyle godzin na nogach, że sam bym się chętnie położył. Wiem, wiem, proszę mnie nie łajać, to mój obowiązek, już idę! Mają ci chorzy szczęście, że Anna się nimi zajmuje  – mamrotał pod nosem doktor idąc między łóżkami do gorączkującego pacjenta.
Wszędzie słychać było pokaszliwania, jęki i chrapliwe oddechy. Oddział gruźlików był całkiem na uboczu dużego szpitala. 
Anna po wieczornym obchodzie rozdała wszystkim porcje leków i jak zwykle usiadła w ciemnym kąciku na krześle. To było miejsce jej wspomnień, gdzie czasami uciekała w swoich myślach. Teraz jednak zaprzątnięta była informacjami, które do niej niespodziewanie dotarły. Wyglądało na to, ze Państwo Krzywiccy, rodzice Naty i Aleksa żyją i ich dwór wcale nie został spalony, tak jak im powiedziano wtedy podczas ucieczki. Tylko od nich mogłaby się dowiedzieć o losach rodziców i sióstr, gdyż dotychczasowe pisanie listów, wypytywanie ludzi przybywających z tamtych okolic nic nie dało.
Wiedziała tylko jedno: miejsce jej rodzinnego domu, to kopczyk popiołu i zgliszcz.
Rozmyślając nad tym, ze może być narażona na spotkanie upiora z jej przeszłości, którego wizje już coraz rzadziej prześladują ją w snach, zaczęła przygotowywać się do drogi.
Za miesiąc przyjedzie druga pielęgniarka. Spotkała tą dziewczynę podczas swojej tułaczki. 
Piętnastoletnia Lonia poparzona i umierająca z braku wody oddałaby wtedy ducha, gdyby jej nie znalazła i nie wyniosła kilka kilometrów dalej na własnych plecach do lasu, do źródła. Kurowała ją tam swoimi sposobami, aż dziewczyna stanęła jako tako na nogi. Poszły wtedy w dalszą drogę razem i gdy gospodarze zgodzili się za pomoc przy dzieciach dać jej talerz zupy, pozostawiła ją tam. Teraz, gdy chorych w szpitalu przybywało i sama nie dawała rady przy ich obsłudze i opiece, przypomniała sobie o Loni i napisała do gospodarzy. Długo czekała na odpowiedź, bo gospodarze szukali kogoś, kto przeczyta i jeszcze napisze odpowiedź, ale wczoraj ktoś przyniósł kartkę. Dzieci nie potrzebują już opieki Loni i lepiej, że będzie jedna gęba mniej do wyżywienia – odpisali gospodarze.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

KIEDYŚ W KROŚNIEWICZANACH cz.4


IV .Anna nie mogła uwierzyć, że jej tak wielkie poświęcenie i opieka, poszły na marne. We wszystkich romansach przeczytanych przez nią do tej pory, zawsze takie sytuacje kończyły się szczęśliwie.
Jechała łkając cicho, bo więź z rannym była dużo mocniejsza od zwykłej zależności siostry miłosierdzia i chorego. Czasami gdy zasypiała ze zmęczenia, czuwając stale przy powstańcu, śniło jej się jak to on ją przytula i wędrują jasną, zieloną polaną a z boku promienie słońca jak wielki grzebień oświetlają im drogę. Teraz jednak jechała na starej szkapie mając pod sobą niewygodne siodło.  Z rozpaczy nie czuła już żadnego fizycznego bólu. Nie wie ile dni siedziała w tej chacie, ile nocy nie przespała. Wszystko to teraz nie miało żadnego znaczenia bo nie uratowała bohatera jej snów.
Aleks, wypatrywał drogi, butelka, którą zabrał z chaty, dawno się skończyła, wiedział, że z tego powodu zaraz  zacznie  robić się nerwowy i lada moment wybuchnie. Widok zapłakanej Anny doprowadzał go do jeszcze większej furii, gdyż zbyt dobrze znał powód jej rozpaczy. Nagle, zza zakrętu wyskoczył jeździec i mało brakowało aby się zderzyli. W ułamku sekundy obie strony zrobiły rozpoznanie i nieznajomy pierwszy zapytał kim są. Aleks w kilku słowach powiedział, że szukają schronienia, bo ich dwór nie istnieje i jadą przed siebie. Mężczyzna pokazał im jak trafić do obozu powstańców ukrytego w leśnym gąszczu.
Anna spłakana, zmęczona i obolała nie chciała nic jeść. Aleks wyszukał kąt w szałasie, wymienił swoją szpicrutę za wiązkę siana i brak towarzystwa w nocy. Siano było na wagę złota i odosobnienie w zdziczałym oddziale zupełnym luksusem.
 Po raz pierwszy od nagłego wyjazdu z dworu, Anna mogła zasnąć nie wsłuchując się w oddech chorego. Było jej wszystko jedno, najchętniej zasnęłaby na zawsze, tutaj sama wśród obcych i z tą myślą zapadła się w sen. Obudził ją dziwny ciężar i dotyk na udzie. Krzyknęła przerażona, ale dłoń Aleksa zamknęła jej bezbronne wargi. Zanim zdała sobie sprawę co się dzieje przeszył ją silny ból, przy uchu słyszała jego chrapliwy oddech i czuła woń samogonu. Zemdlała. Gdy doszła do siebie wszystko ją bolało, leżała zmarznięta, mokra, sponiewierana. Podniosła się z trudem, przypomniała sobie wszystko. Nagłe torsje opanowały jej wycieńczone ciało, jakby chcąc wyrzucić z wnętrza wszystek brud który nagromadził się podczas tej strasznej wędrówki. Gdy nie miała już nic w żołądku, poprawiła ubranie i, cichaczem wymknęła się z obozu. Nie bała się, tylko wciąż czuła w sobie resztki Aleksa pomieszane z  własną krwią. Znowu chwyciły ją torsje. Niewielkie porcje żywności które ostatnio rzadko zjadała dawno były strawione. To co pozostawiła obok legowiska Aleksa było wszystkim co w niej pozostało i co chciała mu powiedzieć.
Nie miała gdzie wracać. Zabłądziła, jechała już cały dzień, ale gdy usłyszała lub zobaczyła z daleka ludzi natychmiast chowała się za drzewami unikając jakichkolwiek spotkań.
Jej życie się zmieniło, cały świat się zmienił.

piątek, 8 czerwca 2012

PRESTIŻOWY KONKURS

Kochani czytający mój blog. Wysłałam prace dwóch dziewczynek z kółka plastycznego na konkurs  związany z edukacją dotyczącą ochrony wody na naszym globie. Trzeba było zrobić projekt karty bankomatowej BOŚ Banku dla nastolatków.Tylko dwie dziewczynki wśród moich zdolnych dzieciaków skończyły 14 lat i mogły brać udział. Inne, cudne prace wiszą w naszej salce i radują oczy. Na ścianach mamy głębię koralowców i hasające delfiny, fale oceanów i wijące się strumienie. Jest niesamowicie kolorowo!
Nadeszło wiele ciekawych prac i teraz muszą głosować internauci, a wszyscy mamy promować jak najszerzej  w/w temat.
Proszę serdecznie o wskazanie CZTERECH najlepszych projektów, po zalogowaniu się na stronie podanej poniżej w liście od opiekunki konkursu. Projekty moich uczennic są podpisane moim nickiem Joter, gdyż to ja jako opiekun  je wysyłam. 
Z góry dziękuję za udział w tym przedsięwzięciu, nie będziecie żałować, bo prace są bardzo ciekawe.
Tutaj wkleiłam list od organizatorki, który właśnie dostałam.


Szanowni Państwo,

Serdecznie dziękujemy za przesłanie prac na konkurs H2O Design. 

Przypominamy, że oprócz głównych nagród przyznawanych przez jury można także otrzymać nagrodę przyznawaną w głosowaniu Internautów. W związku z tym zachęcamy do aktywnego promowania swoich prac na portalach społecznościach, wśród przyjaciół i znajomych. 

Przypominamy, że aby oddać głos trzeba najpierw się zarejestrować na stronie h2o.fundacjabos.pl/rejestracja 
UWAGA! Obowiązek rejestracji dotyczy także zalogowanych wcześniej nauczycieli i opiekunów.

Na głosy czekamy TYLKO do 31 czerwca.

Pozdrawiam, Maria Jakubowska
--

GDYBYM...


Gdybym kiedyś wydała książkę, napisałabym na wstępie komu zawdzięczam pierwszy temat, który mnie zainspirował. Teraz już wiem, że bazując na nieprzewidywalności losu można snuć  zawiłe opowieści i spisywać niezwykłe, choć całkiem prawdziwe historie. 
Na przykład: biedny człowiek z kartonowego osiedla slumsów, zostaje nagle dostrzeżony i filmik z jego piosenką podbija internautów, robiąc z żebraka bogacza w ciągu krótkiego czasu.
Jednak w mojej historii sprawa dotyczy kury mięsnej, takiej na rosół.
Biedna kura drepcząca wśród tysięcy tuczonych kur na fermie nie pomyślała, nawet jeśli kury myślą, że będzie tyle razy o niej mowa, również wtedy, gdy dawno jej już nie będzie na tym świecie. Z pewnością nie przyszło jej też do głowy, że jakaś zwariowana kobitka rozpocznie dzięki niej nowiutki etap swojego już prawie ułożonego życia, bo to o niej napisze list do siostry, który stanie się jej pierwszym opowiadaniem.
Wracając do kury, ta biedaczka jedynie wypadła z samochodu o świcie na leśnej drodze .
 Jej los który chwilę wcześniej wiózł ją na taśmową rzeź, zmienił się, bo nim wyczuły ją leśne zwierzęta znalazł ją dobry człowiek. To byłoby jeszcze za mało, bo dobry człowiek, je na obiad kury, podobnie jak jadają je i źli ludzie. Kura trafiła w kolejne ręce, które również miały zamiar ugotować  ją we włoszczyźnie aż powstanie smakowity  rosół, gdyby nie wzbudziła  potrzeby ratowania jej, jako biednej istoty.  
Smarkająca kura stała się chyba symbolem wszelkiego chorego stworzenia, bo tylko tak mogę się logicznie wytłumaczyć z nagłego instynktu matczynej opieki  nad mało urodziwą, fermową  mięsną kurą.
Najważniejsze jest, że tego dnia jeden hak pozostał pusty po to, aby kura Klara tylko przez to, że przeżyła udowodniła ludziom, że traktując ją z szacunkiem sami stajemy się po prostu ludźmi.


Jaka była cała historia zasmarkanej kury Klary sprawdzić można tutaj:
http://rodowicz.blog.onet.pl/KLARA-KURA-MIESNA,2,ID357875851,DA2009-01-05,n



środa, 6 czerwca 2012

DWIE GODZINY..A JAKBY OD ZAWSZE




 Dzień Dziecka postanowiłam obchodzić sprawiając sobie jakąś przyjemność. Spotkanie ze Stokrotką na sto procent to zapewniało. Przechodząc w Łazienkach w kierunku "naszej" rzeźby, spojrzałam na mijaną i pomimo deszczu nie oparłam się aby cyknąć zdjęcie z pawiem na głowie.
 Kim jest Stokrotka możecie sami sprawdzić czytając jej  blog. Tam wyruszycie z nią w podróż w ciekawe zakątki świata, i przeżyjecie wiele wzruszających momentów. Tym razem Stokrotka napisała dowcipną historyjkę o naszym spotkaniu i jak zawsze przy okazji wplotła dawkę ciekawych i rzetelnych informacji.Gdy przeczytacie pierwszy tekst, jej adres będziecie chcieli odwiedzać już stale. http://prawiewszystkiemojepodroze.blog.onet.pl/
p.s Ci, którzy poznali moje zmagania opisywane na blogu  rodowicz.blog.onet.pl   wiedzą jak prawdziwie odzwierciedliła wszystkie perypetie wiejskiego życia, tak obcego mi wcześniej.


A tutaj wklejam dwa linki do "naszej" rzeźby Tankreda i Kloryndy, gdyż w moich archiwach mam tylko dostępne te w papierowej wersji. W Puławach teraz również na widok publiczny wystawiona jest kopia wykonana przez nas a oryginał nareszcie nie niszczeje z powodu zanieczyszczonej atmosfery.
.http://okiem-i-sercem.blog.onet.pl/Tankred-i-Klorynda,2,ID361792773,DA2009-01-29,n

http://fotoforum.gazeta.pl/72,2,746,59208145,60194981.html

wtorek, 5 czerwca 2012

KIEDYŚ W KROŚNIEWICZANACH cz.3


III - Paniczu, ciszej! Błagam ciszej! Moskale w dużej sile idą w naszą stronę, spalili już wieś Lipnice. Proszę szybko ubrać się. Pani Matka kazała, aby panicz wziął torbę z tajnymi dokumentami i konwojował rannych. Maciej pojedzie z wami, bo on jeden zna drogę. Trzeba się spieszyć, bo ten ciężej ranny nie bardzo nadaje się do transportu. – nim Aleks zdążył coś odpowiedzieć, Frania rozpłynęła się w ciemności. 
- Nie, tego już za wiele, pomyślał rozdrażniony.  Chyba, że szybko odstawi rannych i wróci. Jego plan musi się udać, bo rywali w pobliżu Anny nie ma zamiaru znosić. 
Tak rozmyślając ubierał się w strój podróżny. Nie robiąc hałasu sunął do drzwi, gdy usłyszał podniesione głosy od strony salonu. Jeden głos należał niewątpliwie do Anny. Nie zdążył podejść bliżej, bo drzwi nagle się otworzyły  i wybiegła z nich Anna ubrana w strój podróżny.
Nie namyślając się ani chwili Aleks ruszył w tym samym kierunku. Anna gramoliła się do bryczki z której dochodziły jęki rannego. Obok stał osiodłany koń Aleksa. Za nimi, z dworu wybiegla matka Anny i ojciec Aleksa. Pani Ostrowska łkała cicho, błagając Annę aby ta została i nie narazała się na hańbę w tak młodym wieku. Jednak dziewczyna za nic nie chciała słuchać, tłumacząc cierpliwie, że  doktor Pławski wszystkiego ją nauczył i bez niej powstaniec umrze nie dojechawszy do celu. 
Po chwili stary Maciej siedząc na koźle dał znak do odjazdu i mimo płaczu i lamentów pani Ostrowskiej, dziwny orszak ruszył przed siebie żegnany znakiem krzyża przez pozostałych.
Aleksowi znów wydawało się że sni, bo właśnie spełniał się jego scenariusz uwodzenia Anny, tyle, że w jeszcze bardziej romantycznych okolicznościach. Nie wypadało mu podśpiewywać pod nosem, chociaż chętnie by to zrobił. Tymczasem Anna skupiała swoją uwagę na jęczącym cicho powstańcu.
Otulała go szmatami, szeptała cicho coś mu do ucha i zupełnie nie dostrzegała jadącego obok Aleksa.
Jechali na tyle szybko aby bryczka z rannymi, obładowana dla niepoznaki ziemniakami i warzywami mogła nadążyć po wyboistej drodze. Nie spotkali patroli ale dwa razy widzieli z daleka łuny pożarów znaczących drogę  wroga. Robiło się całkiem jasno, gdy dotarli do opustoszałej wioski. Maciej ruszył na przeszpiegi zostawiwszy ich na skraju lasu, ukrytych w gąszczu krzewów. 
 Na szczęście znalazł chatę, w której pozostał umierający starzec i od niego dowiedział się aktualnych wieści. Nie były one wesołe. Wrogie wojska poruszały się szybko grabiąc, gwałcąc i paląc napotkane wsie. Za dnia nie można było dalej jechać. 
Ranny z wyczerpania i bólu tracił często przytomność, wtedy Anna podkładała ramię pod jego głowę i podtrzymywała, aby ulżyć mu w cierpieniach. Aleks nie mógł sobie dać rady z uczuciem jakie nim targało. Widok Anny pochylonej nad nieprzytomnym powstańcem powodował ból  w jego sercu! Tak, on, Aleks też był ranny, ale najlepsza siostra miłosierdzia tego nie widzi!
Wszystkie opracowane wcześniej plany uwiedzenia jej nie zdały egzaminu. W tych niecodziennych okolicznościach. Anna z każdą godziną stawała się coraz bardziej niedostępna, coraz bardziej dorosła i coraz piękniejsza, pomimo trudów podróży, brudu i niewygód.
Pomalutku, starając się nie robić żadnego hałasu wprowadzili się do skromnej chaty stojącej z boku wsi.

niedziela, 3 czerwca 2012

KIEDYŚ W KROŚNIEWICZANACH cz 2




II.   W półmroku korytarza Aleks wpadłby na pokojówkę, gdyby ta nie psyknęła, odskakując gwałtownie. Poddenerwowany atmosferą dzisiejszego popołudnia, wyciągnął dłonie w stronę apetycznej dziewczyny, ale Frania otrzepując się jak od natrętnej muchy szybko, przytłumionym szeptem informowała Aleksa.
- Paniczu, we dworze znajdują się ranni powstańcy! Nie ma kto pojechać do doktora Pławskiego. Doktor Guberski mieszka bliżej ale sprzyja Moskalom i nie może się dowiedzieć. Och, gdyby dotarła do niego taka wiadomość, Sybir byłby pewny! – mówiła jednym tchem, bojaźliwie rozglądając się wokół.
Aleks nie zdążył odpowiedzieć, bo uderzony znienacka w plecy, stracił równowagę i runął z hukiem na ziemię! Przyczyną były dwie biegnące, zaaferowane panienki.
Rumor, piski dziewczynek i złorzeczenia Aleksa pozwoliły pokojówce zniknąć niepostrzeżenie.
Aleks w  zamieszaniu chwycił niechcący, na ułamek sekundy rękę Anny i to wprawiło go w błogostan. więc powstańcy, doktor Pławski, Sybir odpłynęli gdzieś, nie wiadomo gdzie.
Nata z Anną jednak szybko doprowadziły go do rzeczywistości łając za ukrywanie się w ciemności.
Aleks nie tłumacząc się wcale, dziwnie milcząco przyjął oburzenie panienek i ruszył do swojego pokoju, aby tam w samotności przemyśleć mnogość wrażeń tego dnia.
Ledwie usiadł w kącie na fotelu, gdy rozległo się pukanie. Maciej, stary stajenny z tajemniczą miną wsunął nieśmiało głowę do pokoju.
- Macieju, a cóż to za cuda dzisiaj się dzieją, że Maciej do mnie zagląda, ze zdziwieniem zapytał młodzieniec.  
- Paniczu, osiodłałem Karą, jest gotowa i stoi za stajnią. Niech panicz szybko jedzie do doktora, a gdyby ktoś po drodze, nie daj Boże, panicza spotkał, proszę mówić, że szanowna Dobrodziejka Mamusia gorzej się poczuła. Wszyscy w okolicy wiedzą że zaniemogła na balu. Proszę się pospieszyć, bo z rannym bardzo źle!
Maciej nie czekając na odpowiedź zamknął drzwi i wydawać by się mogło, że popołudniowe zdarzenia były przywidzeniem, gdyby nie leżąca na stoliku przy drzwiach szpicruta, normalnie wisząca w stajni koło boksu Karej.
Jakby wbrew swojej woli, Aleks podszedł do stylowej komody, otworzył szufladę i wyjął bryczesy. Powoli zmieniał ubranie, dając sobie czas na ochłonięcie. Zdał sobie sprawę że jazda po zmroku to całkiem co innego, niż swawolne wypady dla zabawy i popisu. Nałożył buty do konnej jazdy i na palcach wymknął się z domu. Kara stała w umówionym miejscu. 
W pierwszej chwili ogarnęło chłopaka przerażenie, ale pomyślał sobie, że nie na darmo tyle razy popisywał się przed damami swoją ułańską jazdą, aby teraz nie wykonać tej ważnej misji. 
Nie zdawał sobie jednak do końca sprawy z niebezpieczeństwa, bo pochłonęło go wypatrywanie  drogi i nadsłuchiwanie czy nie ma przed nim patrolu wroga. Czuł się zawiedziony, że właśnie teraz musi po ciemku pokonywać bezdroża. Nigdy nie miał ambicji aby dokonywać bohaterskich czynów, zwłaszcza w tajemnicy i konspiracji. Był stworzony do salonów i łamania niewieścich serc. Dzisiaj robił wszystko wbrew swojej naturze.
Był już dosyć daleko od domu, chociaż nie wiedział ile jeszcze zostało mu drogi, gdy z prawej strony usłyszał śmiech, a potem karcenie stłumionym głosem; - Nu, nie lzia!  Alosza,ciiii…Tiszina! 
Aleks błyskawicznie wstrzymał konia i delikatnie zawrócił. Musiał nadrobić kilka kilometrów. Stracił poczucie czasu a noc stopniowo otulała go coraz gęstszą mgłą. Czujność i skupienie nie dopuszczało innych myśli. Tuż przed północą Aleks zapukał do jedynego jasnego okna w niewielkim dworku oddalonym nieco od traktu.
Doktor Pławski bez zdziwienia otworzył drzwi i zaprosił go do środka.
- Domyślam się że czyjś stan jest poważny, skoro dotarłeś tu o tej porze.- przywitał chłopca.
- Tak mamy dwoje rannych, jeden jest w bardzo ciężkim stanie. – podnieconym głosem relacjonował Aleks.
-No to nie traćmy czasu i jedźmy, bez zbędnych ceregieli - zarządził doktor, chwytając torbę z narzędziami i lekami.
Po chwili siedzieli na koniach.
Droga powrotna minęła spokojnie, gdyż doktor znał dobrze miejsca patroli i prowadził Aleksa trochę inną drogą, dłuższą ale bezpieczniejszą.
Ranny majaczył, rzucał się i zrywał z legowiska ukrytego w starej, nieużywanej od dawna części dworu. Trzymano tam niepotrzebne sprzęty i stare zabawki. 
Tegoroczna jesień była chłodna, więc w pomieszczeniu pojawiły się derki i koce dla rannego. Ukryto go za meblami, ale stan chorego krzyczącego w malignie wzbudzał niepokój, bo usłyszeć go mógł ktoś niewtajemniczony.
 Doktor nachylił się nad chorym rozpoczynając badanie. Obok w kącie oparty o ścianę siedział drugi, lżej ranny. Jego noga spuchnięta okropnie, w świetle lampy naftowej wydawała się być ciężkim przedmiotem nie należącym do niego. Trzymał oburącz gliniany dzbanek z którego łapczywie pił gorącą wodę. Dłonie nagrzewał od skorupy dzbanka a nad jego głowę wzbijał się spokojnie obłoczek pary  rozpływającej się w zimnym wnętrzu.
Aleks nie widział rannych, gdyż Maciej, czekający na nich przed bramą, poprowadził doktora do skrytki. Zmęczony chłopak cichutko podreptał do pokoju i szybko zatonął w głębokim śnie.
Następnego dnia życie we dworze trochę sennie rozpoczynało się od śniadania. Chłopak słuchając wesołej rozmowy przy stole, zaczął powątpiewać czy wydarzenia wczorajszego dnia to prawda, czy był to tylko wyjątkowo zagmatwany sen.  
Szybko skupił się na przyjemniejszych sprawach, bo widok Anny, coraz bardziej zajmował jego uwagę.
Przez następne dni zajęty był zawodami hippicznymi, które zorganizował, aby popisać się przed gośćmi, ale miał już przygotowany plan działania uwiedzenia Anny i nie wyobrażał sobie  niepowodzenia w tym względzie. Musiał poczekać aż wszyscy będą jechali do kościoła. 
Na niedzielną mszę zawsze jechali dwukółką i bryczką, ale teraz, ze względu na gości, pojedzie pewnie i lando. Do kościoła ze dworu zawsze jechało się godnie i elegancko.
W sobotę przed snem  prawie zapomniał o rannych, rozmyślając o swoim sprytnym planie, który już tego ranka wprowadzi w życie, gdy  nagłe i natarczywe pukanie otrzeźwiło go natychmiast.
- Kto na Boga, puka o tej porze? – wściekłym głosem zapytał.