Obserwatorzy

czwartek, 31 marca 2016

WCALE SIĘ NIE LENIĘ

Wcale się nie lenię. Nie mam czasu na bloga, bo każdą wolną chwilę poświęcam malowaniu. 
Pierwszy był właśnie błękitny portret uroczej kobiety. Olej 40 x 50 cm
Następne portrety czekają w kolejce, biorę się do roboty. Niestety w tej dziedzinie o pośpiechu mowy nie ma.
Kolejne trzy obrazki (plenerowe) pokażę dopiero pod koniec miesiąca, pomimo, że już są skończone. Są w zupełnie innym stylu niż wcześniejsze. 
Szaleńczy temat : Mława zimą, zapodany już podczas roztopów wydawał mi się nie do zrealizowania, ale....jak już będą wisiały na wystawie to pokażę. Tempo miałam zawrotne, w dwa dni dwa obrazy olejne 50 x 60 cm!!!!! Suszarka do włosów jeszcze nigdy nie była tak eksploatowana. 
Trzeci, zimowy, na ten sam temat powstał wcześniej, ale nie miałam do niego przekonania. Teraz po prostu go poprawiłam i doprowadziłam do jakiegoś wyrazu. Ten obrazek kiedyś pokazywałam , więc po lekkich poprawkach wygląda tak.




niedziela, 13 marca 2016

DWIE SEKUNDY

 Przyjmijmy, że ta młodsza, grubsza i sprytniejsza nazywała się Muszalska (nazywała się bardziej dowcipnie, ale nie pamiętam!).
 Drugi kot, starszy podziwiał pomysły Muszalskiej zwłaszcza, że ona łakomczuch i spryciara, nauczyła się otwierania drzwi lodówki. Właściciele kotów i lodówki nie mogąc dać sobie rady z Muszalską, postanowili zamontować haczyk zabezpieczający drzwiczki.
Gdy haczyk skutecznie zabezpieczył lodówkę, Muszalska już od świtu kolejnego dnia rozpracowywała zaistniałą sytuację. Drugi kot ze szczytu lodówki robił co mógł, aby jej pomóc. W efekcie szarpania od góry i od dołu drzwiami, haczyk  podskoczył, drzwi się odchyliły a Muszalska  w jednej sekundzie wsunęła się cała do wymarzonej spiżarni! W następnej sekundzie drzwi zamknęły się i haczyk pod swoim ciężarem opadł......
Gdy gospodarz otworzył przed śniadaniem lodówkę wyskoczyła na niego Muszalska, wyglądająca jakby miała trwałą sztywną ondulację, wzorowaną na wielkim jeżu. Jeż połączony był z ogromną, białą szczotką do mycia butelek w którą zamienił się zestresowany i zlodowaciały ogon Muszalskiej.
Nurtuje mnie tylko pytanie, czy teraz lodówka zamykana jest na kłódkę, bo jak na elektronikę to Muszalska w zespole i z tym da sobie radę!

                                                =============

Zajrzałam na zaprzyjaźniony blog, gdzie są opisane przejścia ze skanerami na granicy.
Natychmiast mi się przypomniał przygoda, gdy odwiedziłam miasto stołeczne. 
Właśnie zachciało mi się pójść na zakupy już nie do marketu prowincjonalnego, ale do wielkiego supermarkeciaka!
Kulturalnie wzięłam wielki wózek, udając stałą bywalczynię i wparadowuję przez najbliższą bramkę. 
Nie spieszyłam się i delektowałam  rozrywkowym charakterem pobytu w markeciaku. Już w połowie bramki rozległ się wibrujący dzwonek. Zatrzymałam się z wrażenia bo dźwięków tak głośnych nie lubię.
 Dobrze zrobiłam, bo ochroniarz, który mnie napadł, był mniej więcej w moim wieku, więc jak bym normalnie robiła zakupy, to by mnie nie dogonił. 
Okazało się, że to właśnie ja dzwoniłam???? Zdziwiłam się.
- Może ma pani jakieś karty, bo one czasami dzwonią?
- Mam parę, jedna ze stacji benzynowej, z apteki, z fajnego Towarzystwa, starą jakąś nieaktualną , wymieniałam te które przychodziły mi do głowy...ale ma pan tutaj całe opakowanie.  
Ochroniarz trzymając etui z kartami dał znak abym przechodziła.
drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr  Cofam się.
- Może klucze?
oddaję klucze.
drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr.Cofam się.
  Na wszelki wypadek oddaję torebkę.
drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr.....Cofam się..
 - Może coś w płaszczu?
Zdejmuję płaszcz.
drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr Cofam się.
czapka..szallik...buty....zostaję w leginsach i sztruksowej koszuli-bluzie i nie rozbiorę się już z niczego więcej na środku markeciaka, tym bardziej, że zbiera się już  kółko zainteresowanych wywołanych częstotliwością wibrującego dzwonka.
Pan ochroniarz zachowując miły uśmiech i zimną krew dzwoni do kolegi, aby mnie zabrał na osobistą.
Z jednej strony to słyszałam że na osobistej to kobiety sprawdzają kobiety, ale z drugiej strony taka okazja....
Zjawia się kawał odżywionego chłopa, grzecznie prosi abym z nim się udała. Idę przez cały długi markeciak, płaszcz na ręku, swobodnie, a każda z mijanych 15 bramek przy kasach dzwoni po kolei jak oszalała. 
Mówię wam, jakby jakaś gwiazda nie z tej ziemi paradowała!   
 Pytam: to ja uruchamiam ten wibrator?
-Tak, z uznaniem w głosie odpowiedział Młodydobrzedżywiony.
Po wyczerpującym spacerze dotarliśmy do norki ochroniarza, który wyjął z szuflady jakiś metalowy lizak na kiju i udawał, że mnie nim głaszcze. Nie wie, że nie gustuję w takich zabawach, ale w pewnym momencie i to tałatajstwo zaczęło gwizdać.
-Jest! - wykrzyknął ochroniarz  w momencie, gdy lizak był na wysokości mojej pachy, a właściwie serca...może piersi?!
Dobrzeodżywiony kazał mi zajrzeć pod bluzę w tym miejscu.
Odwróciłam się do niego tyłem  i dyskretnie zajrzałam pod bluzę, a tam.... przytwierdzona metka chipowa.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że bluzę dostałam od przyjaciółki, która kupiła ją dla syna przed pięcioma laty w ciucholandzie. Syn ani razu jej nie włożył, wyrósł już z tego rozmiaru, a mnie spodobał się wyjątkowo kolor i świetny prosty fason maskujący moje słabe strony.  
ps.Dzwonki wibracyjne zniosłam z podniesioną głową, ale  dla "sercowych" takie owacje są prawdopodobnie zabójcze
                                                       ===================

                                                         A to z ostatniej chwili. Dziecię urocze, też się śmieje, więc chwyciłam za ołówek, aby ten rozbrajający wyraz buźki zatrzymać na dłużej..

czwartek, 10 marca 2016

TWORZENIE TO LEK

Skołatana przejściami pojechałam do przyjaciół w miejsce, gdzie każdy widok to gotowy obraz. Bajkowe miejsce. Nie wzięłam nic do malowania, ale widokom nie można było się oprzeć.
Wspominałam kiedyś, że mój debiut malarski rozpoczął się akwarelą z której wyszła brudna plama. Po tylu latach nie zapomniałam uczucia klęski jakie wtedy poznałam, ale postanowiłam jeszcze raz spróbować, mając za sobą doświadczenia innych technik malarskich.
Jestem pewna, że długo jeszcze nie dotknęłabym akwareli, ale tylko one były w zasięgu ręki. Oto wynik moich zmagań.
                                     Woda,od dawna mnie fascynuje.

Format A4 

Po serii nieprzyjemnych wydarzeń, kilka bardzo miłych. Jednym z nich jest wygrana w konkursie książka. Wielką miałam na nią ochotę!!!

                 http://cafesenior.pl/juz-sa-wyniki-konkursu-ksiazkowego/

niedziela, 6 marca 2016

OSOBOWOŚĆ WALCZĄCA JAN RODOWICZ "ANODA"




Rzeźba została zapakowana dokładnie i z czułością. Przypięta pasami, aby nic w drodze do Warszawy nie uległo zniszczeniu. Jeszcze tylko zaproszenie na Galę i w drogę...
Gdy wjechałam na siódemkę wycisnęłam numer telefonu, aby skontaktować się z organizatorami Gali. Wiem, jest już środa, ale do ostatniej chwili nie wiedziałam czy uda się skończyć i przywieść dzieło na czas. Przez większość  drogi załatwiam do kogo mam się zgłosić w Muzeum Powstania Warszawskiego. Otrzymuję pozwolenie na kontakt do pani M.i dzwonię, ale oddzwania się tylko do wybrańców, widocznie nie należę do nich, pomimo, ze zostawiam informację kto i po co.
 Następnego dnia pani M.nie odbiera ode mnie telefonu, ale mam jeszcze stacjonarny....
- Tak, mogę przywieść i pokazać, słyszę odpowiedź, pani nie miała czasu oddzwonić.
 Jadę jak najwcześniej i dojeżdżam na 10-tą  z minutami. Jest czwartek rano. 
Panowie uprzejmie wypakowują pakunek i zanoszą gdzieś. Pani M. informuje, że wszystko już zapięte w ramach telewizyjnego scenariusza i nikła nadzieja, ale zobaczymy. 
Wieczorem dzwonię do pani M, bez efektu. Bez efektu jest mój telefon do niedzieli kiedy to ma się odbyć wspomniana Gala. Nie wiem jaka jest sytuacja.
Przyjeżdżam wcześniej z kwiatkiem biało- czerwonym, który chciałam położyć pod popiersiem, ale popiersia nie ma. 
Scenografia: jak zawsze jedno piękne zdjęcie i chaos muzealnego wnętrza.
Podium zajmuje natomiast kilkuosobowy jazzowy zespół bardzo młodych muzyków.
Gdy zobaczyłam najbardziej minimalistyczną scenografie jaką do tej pory widziałam, postanowiłam jeszcze trochę zawalczyć o Naszego Janka Rodowicza Anodę, który jest jeszcze gdzieś ukryty w zamkniętym pokoju biur Muzeum. Sama myśl nasunęła mi koszmarne skojarzenia.
Na mojej drodze pojawił się sam dyrektor, pan Ołdakowski, więc podeszłam, przedstawiłam się, bo do tej pory podczas poprzednich 4 Gali wręczania nagrody im. Janka, nie było okazji do podania sobie ręki ( nie wiedziałam, ze nie mam czego żałować).
Zapytałam: - do kogo mogę pójść i prosić o wsparcie, aby popiersie naszego autorstwa postawić na scenie?
- Niestety, scenariusz już jest zamknięty i nie ma takiej możliwości. - padła kategoryczna odpowiedź.
- No, wie pan , nie niszcząc tej znakomitej scenografii, można go postawić na świecącym kubiku, koło stolika, gdzie stoją statuetki. Pracowałam w telewizji i w scenografii i nie takie zmiany trzeba było robić w ostatnim momencie. To jednak zależy od dobrej woli ludzi.
-Co? Czy pani sugeruje i ma pretensje, że my wkładamy za mało starań w organizację Gali!? niegrzecznym i podniesionym tonem napadł na mnie pan dyrektor. Proszę swoje pretensje przysłać do nas na piśmie. - zakończył w tym samym "uprzejmym tonem".
- Pan chyba te słowa kieruje pod zły adres. Pytałam a nie miałam pretensji. Zrobiłam rzeźbę wymagającą pół roku pracy i nie wiedziałam do ostatniej sekundy, czy zdążę i czy wszystko się uda, więc dopiero gdy była skończona w środę zaproponowałam ją tutaj. Zrobiłam ją nie dla pana ani dla siebie, tylko dla chwały Janka "ANODY" Nie ma jeszcze jego żadnej rzeźby. - już z czerwienią na policzkach odpowiedziałam.
- No, postaram się zrobić specjalny wieczór aby pokazać pani rzeźbę w przyszłości. - odpowiedział dyrektor, który starał się opanować.
- Wie pan, wcale mnie nie interesuje pańska oferta, bo ta rzeźba to model do pomnika, pierwsza raz pokazany. -odwróciłam się i odeszłam. 
Gdy usiadłam na miejscu, znowu ogarnęły mnie wątpliwości. 
Odszukałam  panią M. (w wieku moich dzieci), która zajmowała się organizacją całości. To ona od czwartku nie odpowiadała na moje telefony. Mało tego, gdy pierwszy raz dzwoniłam była jeszcze w telewizji na ustaleniach. 
To u niej w zamkniętym pokoju jest popiersie. Poprosiłam aby wydala mi je teraz przed uroczystością. W jej oczach pojawił się strach i przerażonym tonem zapytała co chcę z tym zrobić?
- To jest moja rzeźba i nic pani do tego, mogę ją postawić np.z tyłu koło dziewczynek na stoliku, za widzami. 
- Ależ to niegodne miejsce! I nie może pani, bo tu dzisiaj rządzi telewizja, z którą mamy umowę. 
- No, lepsze niż w pani zamkniętym pokoju. Mogę np wstawić go do szatni, to będzie moja sprawa, prywatna. Proszę mi go oddać.
Pani natychmiast zajęła się telefonem i błyskawicznie oddaliła ode mnie. 
Czekam. 
Mijają kolejne minuty, minuty, minuty....
Po 15 minutach oczekiwania, zobaczyłam panią po drugiej stronie sali i już purpurowa sunę w jej stronę. Spostrzega mnie kątem oka i wdaje się w rozmowę z kolejną osobą... No nie.
Wparowuje pomiędzy nich : - mam prawie siedemdziesiąt lat i nie zasługuję na to, aby ktoś mnie do tego stopnia lekceważył!!!
- Ależ wydałam polecenie i pani rzeźba jest przyniesiona.
GDZIE? pytam
- Jest w szatni.
-Słucham???
- No, przecież powiedziała pani, że postawi w szatni..
- I nie zawiadomiła mnie pani o tym?
Zawracam natychmiast do szatni i co widzę?
 Szatnia bez szatniarza napchana do granic możliwości okryciami i tuz przy wejściu, pod nogami w ciemności twarzą do ściany stoi Anoda. Tak do kopania.


Może widzicie ślad światła na obrysie pleców Janka po prawej stronie na dole....a nad nim płaszcze . Wszystko w mroku, nikt wchodzący nie widzi rzeźby.
PODŁOŚĆ.Jak można go traktować? A za ścianką ciemnej, ciasnej szatni GALA, niby Jego imienia i tyle wzniosłych słów...
Moje serce nie wal tak, nie wal....!! Gdybym nie odszukała pani M. i nie była tak namolna, Janka by sponiewierano kopniakami, NIECHCĄCY!!!!

Chwyciłam go energicznie i wyniosłam, pomimo, że poprzednio nie dawałam sama rady unieść grubego gipsu.
 W tym momencie przyjechał Grzegorz, mój syn, który oczywiście zaniósł Janka na miejsce, które mu wybrałam: NA KRZEŚLE, koło mnie..
Po zakończeniu transmisji telewizyjnej w której najważniejszym, bo najgłośniejszym elementem okazał się koncert nie najwyższej jakości i nie dostosowany kompletnie do TEJ uroczystości.
NIKOGO nie powitano, NIKOGO nie pożegnano. 
Szkoda tylko tych wspaniałych Starców nie tylko tych 90, 95- letnich, którzy z takim wysiłkiem przyjechali na tą uroczystość. 
Szkoda Kombatantów nie wyglądających na niezwykle zamożnych, oni chyba nie przybyli na jazzowy koncert.
 Chamstwo zalewa jak lawa wulkanu nawet nikt się temu nie dziwi

Wujku Janku jeszcze o Ciebie będę walczyć.