Obserwatorzy

wtorek, 26 lutego 2013

MAKI - SZKIC


Pewnie myślicie, że tylko podglądam "moje" dzieciaczki, wymądrzam się i cisza w tle. Nie. od jakiegoś czasu myślę co namalować, aby stworzyć pewnego rodzaju kolekcję. Już mam pomysł. Nim jednak nastąpią dwie serie obrazów na które mam wielką ochotę, aby powstały, to temat sam zaprosił mnie. 
Maki są  prawie na zamówienie. Nie miałam narzuconego tematu, ale na mój nos powinno się podobać. Jak się nie spodoba temu kto zamówił, zostawimy do zagęszczenia na ścianie.
To jest dopiero pierwszy szkic lekko tylko naznaczony.
 Maki po prostu uwielbiam, mam ich tutaj w okolicy mnóstwo, ciągle się same wysiewają, ale są delikatne i ulotne. Szkoda, że pora roku zupełnie nie "makowa".
Wykopuję stare zdjęcia i je oglądam jak tą delikatność w tej najczerwieńszej czerwieni pokazać.
Zamówiłam już płótna na kolejne obrazy, przyjadą za parę dni. 
Gdy byłam w liceum najbardziej lubiłam malować miniaturki, zdobyłam wtedy medalioniki z kości słoniowej i na niej malowałam portrety.
Potem była to kość bawola. W Akademii, nie dało się malować na małych formatach i przeżywałam katusze zarysowując całe bristole. Nagle teraz stało się coś dziwnego formaty 50 x 70 cm zaczynają mnie ograniczać i chce mi się tworzyć większe obrazy. 
Nie wiem co to oznacza, po za tym, że coś mi się w mózgu przekręciło. 
A może po prostu gorzej widzę i to ilość dioptrii decyduje o formacie???

sobota, 23 lutego 2013

WIELOPIKSELOWY APARAT



To były pokazywane przedmioty: imbir, puchar zrobiony z tłoku
 i dzbanek-konewka.










A te trzy ostatnie prace to naszej indywidualistki która swoje komiksowe wizje
 przedkłada ponad inne tematy.
Jak widac ma rację, bo powstają niezwykłe prace z jej świata wyobraźni.

Pod wrażeniem portretów i rysunków wykonanych w ołówku przez niezwykłego rysownika Dirca Dzimirskiego i po dyskusji na temat zapamiętywania  obrazów, postanowiłam wprowadzić  najstarszym dzieciom specjalne ćwiczenia.
Przyniosłam trzy przedmioty o różnym stopniu trudności w zapamiętaniu ich kształtu.
Dzieci chwilę oglądały, potem chowałam przedmiot a one rysowały to, co widziały chwilę wcześniej. Nie o to chodzi kto lepiej, kto gorzej zapamiętał, chodzi o wyćwiczenie naszego wielopikselowego mózgu do sfotografowania tego co widzimy. 
Mam stuprocentową pewność, że fotograficzna pamięć plus wyćwiczona wyobraźnia to niezbędne narzędzia przy wszelkim projektowaniu i tworzeniu. 
Gdy zaproponowałam narysowanie kompozycji zbudowanej z wcześniej zapamiętanych przedmiotów, efekty jak zwykle mnie samą zaskoczyły.  Przypuszczam, ze dzieci też. 
Niestety pokazuję tylko kilka rysunków, bo inne wyszły mi nieostre. 
Takie ćwiczenia będę robić z nimi często.

Szykowałam pierwszy odcinek audycji do Radia 7. Ten pierwszy jest promującym działalność naszego MDK, ja tylko informuję w nim co robię na zajęciach.


MDK dodatkowo rozpoczyna cały program dla seniorów, bardzo bym chciała, aby ci ludzie znaleźli przyjemność w twórczych działaniach. Trudno ich do tego namówić. Nie rozumiem takiego zamknięcia. Moja propozycja pojawiła się w listopadzie.
Planuję spotkania z dorosłymi, którzy nie mieli wcześniej okazji nacieszenia się swoimi zainteresowaniami plastyką. Chciałabym, aby ta grupa miała nazwę Plecionki. Przeplatały by się tutaj przeróżne zainteresowania i wielorakość prac byłaby największym atutem. Na przykład nauka podstaw przeróbek krawieckich. Ile mamy w szafie odłożonych kreacji, które po małych poprawkach załatwiły by nasze potrzeby? Ile mamy w głowie niewyhaftowanych serwetek, poduszek, czy obrazków? Co chcielibyśmy narysować, czy namalować aby upiększyło nasze ściany? Może już czas zrobić na drutach albo na szydełku swojego pomysłu szalik? Ktoś mnie zapytał o układanie kwiatów i carving  czy zdobienie jedzenia.
Czas pędzi, gna tak szybko. Może warto mieć choć trochę satysfakcji z własnoręcznie wykonanej rzeczy, radującej oczy i duszę? Czy tak bardzo lubimy siedzieć bezmyślnie przed telewizorem, że życie mija bez naszego udziału?

czwartek, 14 lutego 2013

OSTATNIE CHWILE WALENTYNEK

Ostatnie chwile Walentynek - wybierajcie z tych pięknych róż i serc. 
Prace jeszcze ciepłe.
Napisy głoszą:
DLA CIEBIE..., ale są i inne, piękne, dla mamy, dla rodziców, dla cioci. Piękne.
JA TEŻ WAS KOCHAM!!!!
     

























środa, 13 lutego 2013

MAM JUŻ WALENTYNKI





Dodaj napis








Od poniedziałku robimy nasze Walentynki. 

Pozwoliłam zabrać je do domu tym , którzy chcieli je komuś wręczyć.
 Kilka zostało i moje oczy się śmieją a serce raduje.
 Jedno zdjęcie, to wierzch, a drugie po otwarciu karneciku. Na wierzchu, pąk róży skręconej z kartonika. Jestem pewna, że piękniejszych ozdób już chyba nie było.

poniedziałek, 11 lutego 2013

STANISŁAW I JAN


Moi kuzyni organizowali wieczór w Studiu Teatralnym na warszawskiej Pradze.
 Zaprosili mnie i moje siostry, abyśmy powiedziały coś na temat dwóch osób: mojego taty i jego stryjecznego brata Janka Rodowicza –„Anody”.
 Jednak tym razem uwaga prezentacji zwrócona była na ich zdolności artystyczne i projektowe.
Od dawna pragnęłam opowiedzieć o moim tacie. Mimo upływu wielu lat od jego śmierci (1969) temat wciąż był to dla mnie zbyt bolesny. 
Nie potrafiłam chłodno, w formie reportażu, felietonu, czy dokumentu ukazać wszystkich walorów i zdolności mojego ojca, którego uwielbiałam. Nie chcąc sama się ranić po prostu o nim nie mówiłam. 
Propozycja kuzynów zaskoczyła mnie, ale bez zastanowienia powiedziałam, że to ja podejmę się opracowania. Nie miałam pojęcia jak do tego się zabrać.
 Już wcześniej był problem napisania scenariusza do filmu opowiadającego jego niezwykłe osiągnięcia. Miałam o to do siebie pretensje, bo to chyba ja powinnam najlepiej ten temat opisać, a nie ktoś obcy.
Na rodzinnej naradzie zostało uzgodnione, że prezentację przygotuję z synem i on będzie ją przedstawiał. Mijał dzień za dniem.
- Od czego zacząć? Od czego zacząć? – pytałam sama siebie w coraz większej panice, bo jak mam ukazać to co mam w pamięci, jego ciepłą twarz, ręce wyczarowujące z niczego piękne, funkcjonalne przedmioty? 
Gdy tak biadoliłam nad swoją niemocą, syn tupnął nogą i powiedział: - mamo, zacznij chronologicznie od dnia gdy się urodził!
Ten prosty zabieg, sprawił, że ruszyłam z kopyta i zaczęłam pisać, ale…..
Zanim znalazłam dokumenty potrzebne mi do pracy, wcześniej w moje ręce trafiały listy, legitymacje, wyroki, rehabilitacja…….łzy i kompletna rozsypka psychiczna znowu mnie rozwaliła.
Mówiłam sobie; - wiem, ze jestem nadwrażliwa, wiem, że to przeszkadza, ale dziękuję Ci Boże za moją nadwrażliwość, bo tylko z nią w parze mogę namalować brzozy, twarze i dać dzieciom swoje serce.
Jednak czas nieubłaganie sunął naprzód i musiałam dać Grzegorzowi orientacyjny materiał.
Blisko dwadzieścia lat temu podczas jakiejś przeprowadzki, a najprawdopodobniej po śmierci mamy, gdy trzeba było oddać i opróżnić mieszkanie, zebrałam wszystkie pudełka z filmami i wraz z siostrą – montażystką filmową oddałyśmy je do przejrzenia do Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Przy okazji, nasze prywatne filmy chciałyśmy przegrać na taśmę video.
Powiedziano nam, że nasza Kronika Filmowa z 1936 roku nie jest nic warta, a odrzuty z filmu o pielgrzymce do Częstochowy z Millenijną mszą kardynała Wyszyńskiego na Jasnej Górze mają w swoich archiwach. 
Na przegrywanie naszych filmów wciąż brakowało kasy, więc leżały, dotąd, aż dwa tygodnie temu przypomniałam sobie o nich. 
Odebrałam filmy i jakież było moje zdziwienie, gdy się okazało, że wszystkie nasze rodzinne filmy są jako negatywy filmowe a nie pozytywy, które tyle razy za życia taty oglądałyśmy na wypożyczanym projektorze 16 mm.
Myślałam, że może będą wśród nich jakieś filmy reklamowe, bo mój tata jako pierwszy w Polsce robił takie filmy już w 1963 roku.  Tak były dwa, ale też jako negatywy. 
W tej formie nie do użytku i jak je w ogóle odtworzyć i przegrać na cyfrowy zapis?
Może zadzwonię do kogoś, kto wie o archiwach Warszawskiej Spółdzielni Filmowej, bo tam wtedy pracował tata. – pomyślałam.
- Tak wiemy co się stało: piwnica, gdzie były przechowywane wszystkie filmy zalały fekalia z pękniętej rury. Nie ma nic.- Usłyszałam odpowiedź.
Zapamiętałam znakomitą reklamę spółdzielni  istniejącej do dzisiaj -  „IZIS”, może oni mają coś. Zadzwoniłam, znalazłam panią prezes, która doskonale wiedziała o czym mówię bo pracuje tam wiele lat. 
Zapytałam i usłyszałam w telefonie: - zmagazynowaliśmy wszystkie archiwa w piwnicy i kiedyś pękła rura z gorącą wodą i zalała wszystkie filmy. Nawet suszyliśmy je ale one się całkiem zniszczyły.!!!!!!!!!!!!!
W Archiwum Filmu Polskiego, była jedna pozycja, ale to nie to o co mi chodziło. W innych Archiwach gdzie są przechowywane dawne Kroniki, wszystkie ważne dla mnie materiały były w formie nie do wykorzystania, bo nie przetworzone na cyfrę.  
Nakręcałam się coraz bardziej. 
Odkąd pamiętam, wiedziałam zawsze, że mój ojciec był BARDZO skromnym człowiekiem. Pomyślałam nawet w jakimś momencie, że może nie chciał, abym teraz  robiła o nim jakąś prezentację.
Grzegorz jednak znowu tupnął i powiedział: - mamo, jesteś mu to winna, usiądź sprawdź jeszcze raz zdjęcia, pamiątki, pamiętniki! 
W międzyczasie zaczęło się szukanie fachowca do przetworzenia filmowych negatywów, cennych znalezisk, na których tak naprawdę nie byłyśmy pewne co jest, gdyż nie miałyśmy żadnego sprzętu do przejrzenia. Jednak w takich okolicznościach zdarzają się irracjonalne sytuacje i otrzymałyśmy kontakt na wspaniałego fachowca – pasjonata, prawdopodobnie jedynego takiego w Polsce, który wziął skarby w swoje niezwykłe ręce. 
Wszystek sprzęt którym się posługuje zdobywał w dziwnych okolicznościach: sklejarki, przeglądarki, projektory, taśmy do klejenia , stoły montażowe, to rzeczy już nie istniejące w dzisiejszej epoce wszechobecnej cyfryzacji.
Kilka dni przed momentem zero, dostałyśmy na kasecie filmik na którym oprócz mojej pierwszej komunii, były śluby moich sióstr, imieniny mamy i jeszcze dwa filmy reklamowe m.in. Mody Polskiej i motoroweru polskiej produkcji „Żak”.
Czyli filmy są, skompletowałam zdjęcia, okazało się, że wcale nie jest ich mało. Teraz tekst. 
 To co napisałam w pierwszej wersji muszę skrócić, aby wyciągnąć esencję. Znalazłam fragmenty w książce mamy, Grzegorz poprosił pana Ksawerego Jasieńskiego o ich przeczytanie.  Pan Ksawery natychmiast się zgodził się i za nic nie chciał zapłaty, mówiąc, że to dla niego zaszczyt. 
Siadamy z Grzesiem i od tego momentu, jestem tylko doradcą. Z przyjemnością oglądam jak profesjonalnie pracuje, nasuwa mi się uparcie myśl, że podobnie siedziałam i nie odrywałam oczu od rąk ojca pracującego precyzyjnie i konsekwentnie. Tak samo powstawały zaskakująco piękne rzeczy. Tak, mój syn to odbitka swego dziadka. Dlaczego wcześniej nie przyszło mi to na myśl? Podczas skupienia nad powstającym dziełem coraz częściej myślę o następstwie pokoleń i tym co je łączy niezależnie czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie.
Powstały dwie piękne prezentacje. Ich niezwykłość polegaa na tym, że pokazaliśmy materiały nigdy dotąd nie publikowane. Wiele rysunków Anody dostał od matki Janka w spadku Grzegorz, ale nigdy  nie było okazji pokazania ich.
Niestety czas biegł nie patrząc na jakim jesteśmy etapie. Przyszedł moment, gdy Grzegorz powiedział: skończyłem teraz komputer musi wszystko przeliczyć. Inaczej nie można przegrać materiału na płytę. Maszyna ruszyła!....i……i……stoi. 
Synowa i ja nie wiemy jak wesprzeć Grzegorza, który bardzo przeżywa całą sytuację. Jest straszliwie zmęczony tym maratonem i niewyspany. Dobrze, że ma taką żonę, która po cichu trzyma pieczę nad domem i bardzo dba o swoich mężczyzn. Tym razem i ja korzystałam z jej troski.
 Pasek przeliczeń rusza milimetr na pół godziny. Uroczystość otwierają bez nas, bo jesteśmy wpatrzeni w pasek który jest w połowie dystansu. Co dziesięć minut porozumiewamy się z jedną z sióstr, która relacjonuje co już idzie. Płyta z prezentacją o tacie powitana jest okrzykiem radości!
 Program w Teatrze idzie już pół godziny, musimy dojechać z Ursynowa na Pragę. Drugą płytę, tą o Anodzie, komputer zawiadamia, że będzie przeliczał cztery godziny! Nie, nie czekamy.
Przyjechaliśmy, straciliśmy ¾ programu, ale gdy na ekranie pojawił się pierwszy obraz z prezentacji, a Grzegorz przejętym, ciepłym głosem czytał komentarz, sala ucichła i przez 20 minut w skupieniu oglądała wzruszające sceny. Grzegorz zakończył: „Jestem dumny że miałem takich dziadków, których lepiej poznałem dzięki przygotowaniu tej prezentacji i żałuję, że nie znałem ich osobiście”.
I ja jestem dumna. Bardzo. Z syna

niedziela, 10 lutego 2013

WIELOTYGODNIK C.D.

Z Danusią, Po prawej z tyłu Darek Tadrzyński 
Przy mnie, tyłem L. Wambutt,
 po prawej Bogdan, mąż mojej siostry



Jeszcze kilka słów na temat wzruszającego spotkania na wystawie w Galerii.
Nieliczna gromadka, bardzo przejętych autorów prac wystawianych w Galerii Piecowa na 
ul. Nowogrodzkiej dotarła na miejsce. Prace wisiały już na swoich miejscach na ścianach przedwojennego wnętrza wysokiego na trzy metry. Obok, w drugiej sali na sztalugach wiele obrazów osób przychodzących tam na naukę malarstwa. Nastrój typowo pracowniany, zapach farb to dodatkowe czynniki powodujące specyficzną atmosferę tych pomieszczeń. 
Powoli zaczęli schodzić się goście. Ze zdjęć wynika że dopisało 19 osób moich osobistych gości, którzy uświetnili ten wieczór. Rodzina, przyjaciele, koledzy i para znakomitych fraszkarzy, byli w tym gronie.
Przy okazji przywiozłam zamówionych Żydów bez których już wróciłam do domu.
Było wiele wzruszających dla mnie momentów bo mogłam pokazać moje prace rodzinie jak i osobom znanym mi od czasów szkoły , od czasów późniejszych zaraz po maturze i tym zaprzyjaźnionym w innych okresach mego życia, zaś panowie Fraszkarze przybyli na Wernisaż po to abyśmy się mogli poznać już w realu a nie tylko wirtualnie.
Były przemowy, był śpiew i gitara, był szampan, wiersze i fraszki.
Usłyszałam dwa piękne wiersze których tematem były brzozy. Moje brzozy powieszone wysoko i królowały nad resztą ekspozycji. 
Nie przewidziałam tylko, że zabraknie mi czasu na umieszczenie zdjęć – relacji z wernisażu. Wszyscy wiedząc, że zależy mi na zdjęciach, przysyłali mi je natychmiast, za co bardzo, bardzo dziękuję. Umieszczone tutaj zdjęcia są autorstwa Tadeusza Piotrowskiego, Ludwika Wambutta i Zbyszka Kurzyńskiego.
Ja jednak natychmiast musiałam zając się  wczorajszą prezentacją i mowy nie było na wstawianie na bloga zdjęć.
Teraz wstawiam linka do strony, gdzie są wszystkie zdjęcia Danusi Gastołek, autorki najpiękniejszych, klimatycznych zdjęć na wystawie. Inne wstawiam i przepraszam że tak późno.
http://www.google.com/url?q=http%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Fl%2F5AQHaz5po%2Fmlawainfo.pl%2F14200%2Fzobacz-zdjecia-z-otwarcia-wystawy-malarsko-fotograficznej-mlawskich-artystow-ze-zwiazku-tworcow-ziemi-zawkrzenskiej-w-galerii-piecowej-w-warszawie%2F&sa=D&sntz=1&usg=AFQjCNEq6436BwaAzDCIS0qvX6w1llnCCQ

 Chcąc podziękować Ludwikowi Wambuttowi i Zbyszkowi Kurzyńskiemu za uświetnienie naszego wernisażu, za trzy dni wyruszyłam na ich spotkanie autorskie do Biblioteki na ul. Młynarskiej w Warszawie.
Za świetne tomiki ich twórczości podziękowałam szkicowymi portrecikami obu autorów. Może nie były to najlepsze portrety, ale zostawiłam w nich mnóstwo serca i życzliwości dla obdarowanych.

Z Danusią witamy rodziców mojej synowej.

Powitanie gości przez panią Kasię, gospodarza Galerii.
Tuż przy niej Zbyszek a w prawo dwie moje bliskie koleżanki.

Z córką i Stasiem.Na tle pieca mąż mojej drugiej siostry.
Dalej w prawo kolega z klasy. 



Staś na kolanach drugiej babci.
Z kamerą przeuroczy gospodarz - Jerzy


Żona Darka, Darek z Mławy, autor prac foto
 Magda i Ula - moi goście

Moja siostra Wanda i żona mojego kolegi z liceum.


Tatuś Stasia, mój syn Grzegorz,
 córka Monika ze swoim Stasiem