Jak zawsze podczas takich wykładów, człowiek czegoś się dowiaduje, niestety nie rozwinięto tematu, który mnie nurtuje od dawna. Chyba muszę zaproponować wygłoszenie moich bardzo przemyślanych wniosków o wpływie cierpienia - spojrzenie artysty.
Największym dobrodziejstwem tego zdarzenia były dwie rzeczy. Pierwsza, że poznałam szalenie pozytywną osobę, pewną wyjątkową panią i że zobaczyłam wnętrze w którym widziałabym swoją wystawę. Sala jest duża, świetlista i reprezentacyjna.
Koniecznie chcę pokazać co tym czasie zrobiły dzieci. One robiły mamom piękne prezenty.


Najstarsza grupa robiła naszyjniki z resztek materiałów. Są to rulony specjalnie ozdabiane pod kątem mamy upodobań.
Tu są zdobione koperty najmłodszych, w które włożone były korale robione z masy solnej, lub zwijanego, kolorowego papieru.
Cudownie jest podpatrywać prace w których jest tyle miłości i czułości! Na szczęście mamy to dostrzegają.
Był też jeden aniołek z masy solnej.
A teraz moje typowe działania. kolejny szczebelek na poprzeczkę podniesiony!!!!
Zrobiłam pierwszy w życiu portret pastelami suchymi. Najtrudniejsze w nim, było to, że tempo super-expres! Właściwie kilka godzin. Nie lubię tak, bo nie widzę błędów. Gdy oprawiłam i po półgodzinie, gdy się przebrałam i przygotowałam do wyjścia, spojrzałam, od razu zobaczyłam dwa słabe miejsca. Poprawek już i tak nie zrobię, bo wszystko jest oprawione i zabezpieczone. Na zdjęciu niestety widoczne są odbicia światła w szkle, ale buzia jest widoczna. Całość jest w ciemnoniebieskim passepartout i cieniutkiej białej ramce.
Natychmiast po Bożym Ciele umówiłam się na naukę akwareli, bo tego boję się jak ognia i nawet nie robiłam nigdy maleńkiej próbki.