Staś z kuzynem Jasiem na wiejskim boisku. |
Z grozą wciąż odtwarzam w myśli widok pudła leków stojących na szafce u córki.
W czasie, gdy miałam u siebie małego Stasia odwiedzała mnie tutejsza, młoda sąsiadka, która w krytycznych momentach pomaga mi w gospodarstwie. Była wprost niezbędna, gdy wychodziłam do MDK-u. Sąsiadka ma o rok młodszą córeczkę. Przychodzi zawsze z małą, bo nie ma ją z kim zostawić. Stasiek szpanował przed dziewczynami i powiem szczerze, że bardziej był zainteresowany mamą niż swoją, młodszą koleżanką. Codziennie rano dopytywał się czy M. przyjdzie i gdy usłyszał potwierdzenie buzia mu się rozjaśniała. Gdy przyszły, brał na przykład swoją książeczkę, siadał na schodkach. Nie reagował na żadne propozycje mówiąc, że on teraz czyta.
Gdy Staś wyjechał, poprosiłam M. żeby wpadła i doprowadziła ze mną mieszkanie do wcześniejszego układu, bez zabawek po kątach, dywaników, samochodzików i innych drobiazgów .
Malutka okazała się być bardzo marudna i wyszło na jaw, że miała w nocy wysoką gorączkę. Mama dała jej czopek antygorączkowy. Przyszła do mnie twierdząc, że wychodzą małej nowe, dalsze zęby i zawsze ma wtedy tak wysoką gorączkę. Jednak razem z wyrzynaniem się zębów za każdym razem smarcze gilami do kolan. Wiadomo, że kiedy mama pracuje, dziecinka robi różne atrakcyjne rzeczy, na przykład rozlewa (nie wiem jak) z kubeczka niekapka całe swoje picie na podłogę i rozciera je dokładnie rączkami, potem bierze łapki do buzi, do noska i do twarzy rozcierając gile z brudem. Widok jest jedyny i niezapomniany umorusanej mordki. Mama wcale się nie przejmuje.
Wczoraj jednak malutka była zdecydowanie bardziej marudna. Przy zmianie pieluszki, mama rzuca uwagę, że smaruje jej pupcię linomagiem, ale nie może zlikwidować odparzenia, które pojawiło się ze dwa tygodnie temu. Podeszłam zajrzeć co się tam dzieje i przeżyłam szok. Ogniste plamy na biednej cipeczce świadczyły o jej cierpieniu. Co mogłam to powiedziałam, dałam inną pieluszkę , tą stasiową, którą zostawiłam w zapasie, dałam cudotwórczą maść aloesową, może jej trochę się ulży.
I tak sobie myślę jak zupełnie inaczej traktuje się dziecko w obu przypadkach, pomimo, że miłość do nich jest tak samo silna i szczera.
Mama Stasia, gdy zobaczy prawie niewidoczny ślad uczulenia na rączce ma przygotowane maści, leki i przestrzega diety a mama malutkiej nie przejmując się niczym, nie mając środków i możliwości bierze na przeczekanie i zwycięską walkę organizmu dziecka z chorobami.
Po sobie stwierdzam ze stuprocentową pewnością, że tlen w powietrzu i jedzenie bez dodatkowej chemii jest podstawą zdrowia. Po Stasiu też dało się to zauważyć.
Ja sama jestem zwolenniczką zdrowego rozsądku w chowaniu dzieci, tylko skąd człowiek ma wiedzieć, który z rozsądków jest ZDROWY?
nie ma recepty na wychowanie i pielęgnację naszych pociech .Są jedynie wskazówki .Aśka zgadzam się z tobą w każdym calu.
OdpowiedzUsuńDośka, mają szczęście ci, którzy trafiają na dobrego, mądrego lekarza pediatrę, lub mają w rodzinie taki autorytet pomagający z sensem wychowywać, leczyć i opiekować się. Czasami rodzice sami mają intuicję. A reszta? I z tym filozoficznym pytaniem na ustach pozdrawiam Cię!
UsuńAch, Joasiu, ja przeżyłam szok, gdy moja pierwszy raz przyjechała do nas ze starszym synkiem,który miał wtedy 10 miesięcy.Mały był jeszcze na etapie smoczka bo ząbkował. Ilekroć smoczek wylądował na podłodze szłam go przynajmniej opłukać, na co usłyszałam,że dziecko musi dostać swą porcję bakterii, żeby się uodpornić, więc odpuściłam. Drugi szok - moja do 3-go roku życia była kąpana codziennie - u nich dziecko jest kąpane raz na tydzień, nawet gdy było jeszcze niemowlakiem, ale odparzone nie bywało. Gdy byliśmy razem z nimi w tym roku nad morzem, byłam już uodporniona - młodszy wzmacniał wartość smoczka piaskiem i wodą morską. Jakimś cudem jej dzieci nie chorują, choć od 11 miesiąca życia każdy z nich lądował w żłobku. Moi wnuczkowie są bardzo lekko ubierani, najczęściej po mieszkaniu biegają boso. Bardzo dużo czasu spędzają na dworze, a przedszkolaki niemal codziennie chodzą do pobliskiego lasu.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Anabell, chyba jestem zwolenniczką tego wychowania "blisko natury" ale tylko teraz, gdy mieszkam na wsi. W Warszawie, jak wiesz trudno taką ideę poprowadzić bez szkód.
UsuńNasi dwaj synowie urodzeni w lesie i tam wychowani, tak jak wszystkie dzieci czasem się przeziębiali. W ich dzieciństwie mieszkaliśmy w warunkach które dziś (w tych chorych czasach) uznane byłyby za kwalifikujące do odebrania nam dzieci . Leczeni byli świeżym powietrzem, zdrowym (własnej produkcji) jedzeniem i naszą miłością. Nigdy nie dopadły ich t/z poważne choroby, żadnych alergii, chorób wieku dziecięcego itd. Jak mieliśmy wątpliwości co w danej sytuacji ( jakaś biegunka,wymioty gorączka) zrobić zawsze można było zadzwonić (do najbliższego telefonu było 5 km) do Krzyśka Romanowskiego (którego pewnie Pani zna:)specjalista medycyny tradycyjnej :)Z Warszawy telefonicznie udzielał nam porad :)
OdpowiedzUsuńDziś są dorosłymi mądrymi i dorodnymi facetami :) nadal nie chorują nie przeziębiają się.
Myślimy że to jest nasza odpowiedź na pytanie które podejście jest właściwe :)
Serdecznie pozdrawiamy :)
Los alpagueros, taki styl życia w lesie, w czystym środowisku, to marzenie. Oczywiście wtedy należy korzystać z tych dobrodziejstw. Jednak dzieci z miejskich koszmarnych aglomeracji są narażone w każdej sekundzie na wpływ zatrutego środowiska, przetworzonej żywności itd.. I to wszystko nie dlatego, że rodzice są ciemni, tylko z tempa życia i łatwości dostępu do takich produktów. Lekarze mający profity od producentów wypisują listy leków. Skąd normalny człowiek ma wiedzieć czy ma to brać jego dziecko i czy choroba staje się groźna? To jest coraz większy problem dla całej populacji. Dziękuję za zdanie w dyskusji, potwierdzające ważność czystego środowiska dla ludzkiego zdrowia.Pozdrawiam serdecznie!
UsuńA ja ostatnio dostałam przepis na nalewkę benedyktyńską, kupiłam wszystkie potrzebne zioła, nastawiłam i czekam na rozpoczęcie kuracji, bo mam już serdecznie dość jesiennych przeziębień leczonych farmaceutycznie, czyli efektów prawie nie widać. No i myślę, że takie leczenie wcale nieprzyjemne nie będzie.
OdpowiedzUsuńWidziałam zdjęcia z wernisażu, bardzo dobrze wyszłaś. No i dziękuję za wyróżnienie bloga. Jesteś wspaniałą babką. I babcią też.
Aurelio, Ty wiesz, że jesteś mi bliska, ale przy maleńkim kieliszeczku nalewki ( bo ja mam już gotową), wymiana opinii byłaby jeszcze bardziej "zbliżająca"!Buźka.
UsuńNie jestem pewny, lecz sądzę,
OdpowiedzUsuńże tylko jest jeden rozsądek.
LW
Rozum w połączeniu z rozsądkiem
Usuńmusi być dość elastycznym wątkiem.
Zawsze są u mnie problema,
UsuńJest ten rozsądek czy nie ma?
LW
Jantoni,
UsuńU Ciebie rozsądku nie szukam
do schowka rymów zapukam!
Zgadzam się z Ludwiczkiem...Rozsądek jest jeden, szkoły życia bywają różne...;o)
OdpowiedzUsuńGordyjko, myślę, że nie tylko szkoły życia, ale najważniejsze miejsce gdzie żyjemy,które bardzo może ograniczać możliwości.
UsuńPozdrawiam Cię!A poza tym zgadzam się z Ludwiczkiem..
Czasami takie domowe sposoby na przeziebienie sa najbardziej skuteczne, a syrop z cebuli przechodzi z pokolenia na pokolenie jako najskuteczniejszy lek na kaszel i gile oczywiscie:)
OdpowiedzUsuńA ktory to Stas, Ty babcio wyrodna:)))))
Atanerku, Staś to ten bliżej. Nie widać dobrze, ale ma taką śmieszną czapkę z wiszącymi uszami pieska. Za nim jest Jaś, wnuk mojej starszej siostry, która przyjechała z nim na dwa dni.
OdpowiedzUsuń